Rozdział 44.

- Co ty tutaj robisz?
Wstaję i podchodzę do chłopaka. Doktor robi to samo, ale milczy i nie rusza się z miejsca. Patrzymy na siebie spojrzeniami morderców.
- Przyszedłem po ciebie.
- Nie mam zamiaru nigdzie z tobą iść. - skanuję go wzrokiem i marszczę brwi. - Przyszłam tutaj do Thomasa. - kontynuuję.
- Idziemy. - León łapie mnie z całej siły za rękę i zaczyna wyciągać z sali.
- Puść mnie! - próbuję nie pozwolić mu mnie ruszyć, ale znowu wygrywa.
- Niech Pan ją puści! - doktor podbiega do nas i próbuje odepchnąć Leóna.
Gdy ten mnie puszcza, zadaje cios w nos lekarzowi. Chłopak znowu mnie chwyta, ale tym razem za obie ręce i ponownie próbuje mnie wyciągnąć. Opieram się ale moje śliskie kozaki mi tego nie ułatwiają. Lekarz wstaje i dzwoni po ochronę. W tym samym momencie, León i ja jesteśmy już na korytarzu. Zaczynam krzyczeć o pomoc, ale czas jakby zatrzymał się w miejscu.
- Zostaw mnie, proszę! Daj mi się z nim zobaczyć! - zaczynam płakać, ale jego to nie wzrusza.
Po chwili zauważam biegnących w naszą stronę dwóch mężczyzn. Ubrani są w czarne kombinezony. Dokładnie widać u nich wystającą broń i pałkę. Na głowie mają czarne czapki z daszkiem.
- Puść ją. - jeden z ochroniarzy, który wygląda na młodszego obezwładnia Leóna, ale ten nie daje za wygraną.
Oddalam się odrobinkę i przyglądam się całej sytuacji. Kiedy jeden ochroniarz nie daje sobie rady, drugi zadaje cios Leónowi prosto w brzuch. Chłopak się nie poddaje i walczy z dwoma osiłkami. Przybiega do mnie pielęgniarka i próbuje odciągnąć mnie od całego zdarzenia. Zaczyna się prawdziwa bójka między mężczyznami a Leónem. Po namowach miłej pani, postanawiam odejść z nią. Niestety kiedy słyszę jak ktoś upada na podłogę i zauważam, że tą osobą jest León - natychmiast zawracam.
- Zostawcie go! - łapię jednego mężczyznę za ramię i próbuję odciągnąć.
Nie reagują tylko nadal zadają cios, po ciosie Leónowi, który ponownie leży na podłodze. Co to za ochroniarze?  Powinni go obezwładnić i założyć mu kajdanki. Nawet kiedy on stawia opór oni nie maja prawa go kopać i bić, kiedy leży już bezbronny na podłodze.
- Proszę! - staję między nimi nie przejmując się tym, że i ja mogę dostać.
Po drugiej próbie ochroniarze odsuwają się i przyglądają mi się. Kręcę głową z niedowierzania, w tym samym czasie León stoi już obok mnie. Z zewnątrz nic mu nie jest, ale na pewno go wszystko boli. Zerkam na niego i zaczynam iść w stronę wyjścia. Chłopak od razu rusza za mną. Mam nadzieję, że lekarze nie zdążyli zadzwonić na policję. Nie zwracam uwagi na przyglądających mi się ludzi, tylko szybkim krokiem zmierzam do drzwi wyjściowych. Z całej siły otwieram drzwi, które odbijają się z hukiem o ścianę. Skręcam w lewo, w stronę ogromnego parku. Idę najszybciej jak się da. Łzy zdążyły mi już wyschnąć, a większość wytarłam. Teraz nie jestem smutna, tylko zła. Kolejny raz to zrobił. Czuję, że León cały czas za mną idzie. Nie mam pojęcia co się stało z całym śniegiem. Nie ma po nim śladu. Nie jest nawet tak zimno jak niedawno. Po paru minutach zwalniam, ale się nie zatrzymuję.
- Długo masz zamiar jeszcze iść? - słyszę za sobą zażenowany głos chłopaka.
- To po co w ogóle za mną idziesz? - mówię, patrząc w niebo.
Jestem tak bardzo zirytowana zachowaniem Leóna, że to mnie już męczy. On nie ma swojego życia? Zawsze musi być tam gdzie ja? Nie rozumiem go. Cholera nie rozumiem go, bo niby ma na mnie wywalone, a nic nie mogę zrobić bez jego zgody i nadzoru. Kiedy zerkam na niebo, zauważam, że chmury są już bardzo ciemne i słyszę delikatne grzmienie.
Świetnie.
Kiedy mam zamiar wyjąć telefon, orientuję się, że zostawiłam torebkę w szpitalu. Wybornie. Teraz jestem sama w środku parku z dupkiem Leóna, który uczepił się mnie jak rzep do ogona. Nagle ktoś łapie mnie za ramię, na co się wzdrygam. Zatrzymuję się, a przede mną stoi León z kamiennym wyrazem twarzy.
- Co?! - wykrzykuje, ponieważ już nie mogę wytrzymać i wybucham.
Nie potrafię więcej trzymać w sobie.
- Można wiedzieć dokąd zmierzasz? - León unosi brwi i czeka na odpowiedz z zadziwiającym spokojem.
- Można wiedzieć dlaczego się mnie uczepiłeś? - uśmiecham się chamsko, przechylam głowę na bok i splatam ręce na piersi.
Nie odpowiada. Dlaczego ja się jeszcze do tego nie przyzwyczaiłam? Parskam śmiechem, wymijam chłopaka i idę dalej.
- Czekaj. - mruczy pod nosem i znowu staje przede mną.
Niebo jest już całkiem szare i słychać coraz głośniejsze grzmoty. Gdzieniegdzie widać pojawiające się co jakiś czas zygzaki, które rozjaśniają niebo. Przeraża mnie taki widok, ale się nie boję. Patrzę na chłopaka z zażenowaniem i czekam aż skończy swoją żałosną gadkę.
- Czemu to zrobiłaś?
- To, to znaczy co?
- Zawsze jesteś taka denerwująca? - León marszczy brwi.
- A ty zawsze jesteś kretynem? - ponownie splatam ręce.
Na skórze zaczynam czuć delikatne uderzenia malutkich kropelek wody. Jeszcze tylko deszczu brakuje.
- Ja jestem kretynem? To ty się zachowujesz jak zołza. Nie posłuchałaś mnie i teraz dzieje się co się dzieje. - wiem, że chodzi mu o to, że miałam się nie zbliżać do Thomasa, ale kim on jest że będzie mi mówił jak mam żyć? Na nieszczęście zaczyna padać deszcz. Na szczęście delikatny.
- Nie będziesz mi mówił jak mam żyć! - wymachuję rękami i unoszę głos.
- A ty nie będziesz chodzić do tego kutasa! - León pokazuje ręką w stronę szpitala, a mi nerwy zaczynają puszczać.
Deszcz staje się na tyle mocny, że po chwili jesteśmy już cali mokrzy. Nikogo w parku nie ma, prócz nas.
- Przestań go tak nazywać! - cofam się lekko.
- Jesteś naiwna. - chłopak śmieje się pod nosem.
- Słucham?
- Jesteś naiwną, małą dziewczynką! - mówi to tak głośno, że ludzi z końca parku mogliby go usłyszeć.
- Daj mi spokój! Zapamiętaj sobie, że nie jestem twoją własnością i nie będziesz decydował za mnie! - ostrzegam go.
- Ach tak? Założymy się?!
- Daj mi spokój i nie wtrącaj się do moich spraw i mojego życia. Czy ja Ci coś zrobiłam? - patrzę na niego z dołu, ponieważ bez obcasów nie jestem już taka wysoka.
- Dużo zrobiłaś.
Przyglądam mu się bardzo dokładnie. Jego przemoczone od deszczu włosy opadają mu na czoło. Jego skóra perfekcyjnie wygląda pokryta kroplami wody, które spływają po jego twarzy. Ma śliczne oczy.
Stop!
- O co Ci chodzi?! Wiesz co? Mam dość tego, że ingerujesz w moje życie. Zostaw mnie w spokoju i niech każdy żyje swoim życiem. Ty pójdziesz w swoją stronę a ja pójdę w swoją. - wykrzykuję na cały głos.
Niepodziewanie chłopak przyciąga mnie do siebie i składa pocałunek na moich ustach.W brzuchu czuję miliony motylków, a czas jakby stanął w miejscu. Nie wierzę, że to się właśnie dzieje. Nie zwracając uwagi na deszcz, stoimy pośrodku alei, całując się. León trzyma jedną rękę na moim policzku, a drugą na biodrze. Nie mogę się ruszyć. Nogi w jednej sekundzie robią się jak z waty, a temperatura wzrasta o 180 stopni. Nigdy nie czułam czegoś takiego.


~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

Notka: Przepraszam, że taki krótki ale chciałam już coś wstawić. Xx

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Ja! #pierwsza
      Jeju dziewczyno ale nasz talent!
      Czytalam to cala pełna emocji!
      Bo. Nie moglam sie doczekac tego rozdziału i teraz nexta!
      Kochana piszesz genialnie nie da sie określić!
      Jejciu beso Leonetty
      Awww <3 dawaj nexta!
      Kocham <3

      Usuń
  2. KOCHAM KOCHAM KOCHAM JEZUSIE
    TEN POCAŁUNEK KSFHWEFIDNSXDFIKJ ♥

    OdpowiedzUsuń