INFORMACJA!!!!!

HEJKA!

Jak zapewne zauważyliście rozdziału nie ma baaaardzo długo i to się nie zmieni. Na moim wattpadzie podałam informację, że przerywam Dangerous Love na dobre. Brak pomysłów, weny, czasu. Wszystko na to wpłynęło. 

Jeśli chcecie to zapraszam na mojego wattpada - VANISSIA00 - gdzie zaczęłam nową książkę.

PROMISE - "Susan jest siedemnastoletnią dziewczyną ze spokojnym życiem. Otacza ją kochająca rodzina oraz przyjaciele, bez których nie mogłaby żyć. Jest wzorową uczennicą ale czasem lubi oderwać się od rzeczywistości. W życiu najbardziej pragnie spokoju i szczęścia. Oto opowieść o zwyczajnej nastolatce z marzeniami, która pokaże jak zwyczajna miłość może wiele oczywistych rzeczy pokomplikować i zmienić."

Jeśli chcecie to możecie zajrzeć, może wam przypadnie do gustu! Zostawcie po sobie jakiś ślad, a tymczasem zamykam bloga Dangerous Love i jest to ostatni post tutaj.
Dziękuję wszystkim, którzy czytali i komentowali!Bez was by to nie powstawało dalej!
See u soon, Vanissia Xx

WATTPAD - https://www.wattpad.com/user/vanissia00

Rozdział 48.

Delikatnie i powoli otwieram oczy. Na początku, wszystko wokół jest rozmazane. Nie mam pojęcia co się dzieje. Kiedy obraz się wyostrza dostrzegam przed sobą rozbite szkło i ogromne drzewo. Ruszam głową ale od razu odczuwam przeogromny ból z tyłu. Syczę z bólu i zerkam w stronę kierowcy. Widzę Leóna opartego o kierownicę. Zaczynam panikować i od razu zakładam że nie żyje. Wyciągam rękę i potrząsam chłopakiem.
- León. - szepczę. - León! - podnoszę głos i zaczynam ciągnąć chłopaka za kurtkę.
Czy on żyje? Mam łzy w oczach, które chcą się wydostać na zewnątrz. Powtarzam imię chłopaka jeszcze parę razy, ale nie reaguje.
- León! - szlocham.
- Czego. Kurwa. Chcesz? - chłopak podnosi głowę i opiera się o siedzenie z zażenowaniem na twarzy.
Nie wygląda na kogoś kto doznał urazu czy jakiegokolwiek wypadku. Nie widzę nigdzie jego krwi, ani ran na głowie. Patrzę na niego zszokowana i nie mogę jeszcze zrozumieć co się dzieje.
- Nic Ci nie jest? - pytam z niedowierzaniem.
- Kurwa rozjebałem samochód! - wykrzykuje, na co się wzdrygam.
- Możesz na mnie nie krzyczeć?! - od razu reaguję na jego agresję.
- Zobacz co się kurwa przez ciebie dzieje! Nie widzisz, że z tobą wydarzają się same pierdolone złe rzeczy?
Auć.
To prawda, nie powinnam była otwierać drzwi auta podczas jazdy ale z wściekłości na chłopaka nie zwracałam uwagi na to co robię. Ale to nie daje mu prawa do ciągłego krytykowania mnie. Sam nie jest święty, powiedziałabym, że jest gorszy od niejednego przestępcy. Otwieram drzwi i chcę wysiąść jak najszybciej. Chłopak robi dokładnie to samo i od razu ogląda zniszczenia. Maska auta jest wgnieciona, a przednia szyba nadpęknięta. León zemści pod nosem i kopie kamienie. Wyjmuje telefon i do kogoś dzwoni, ale oddala się więc nie słyszę z kim rozmawia. Kiedy wraca oznajmia mi, że przyjedzie Maxi i zabierze mnie do akademika.
- A ty? - pytam zdziwiona. Nie ma zamiaru wracać, a samochodu zostawić dla pomocy drogowej?
- Nie twój interes. - prawie warczy i przymruża oczy.
- No oczywiście. - wywracam oczami i opieram się tyłem do chłopaka o auto.
Po około trzydziestu minutach podjeżdża do nas granatowe auto, z którego wysiada nie za wysoki brunet. Wita się z Leónem kiwnięciem głowy, a ze mną przybija żółwika.
- Co się stało? - pyta zdziwiony.
- Jakbyś kurwa nie wiedział. - odzywa się León. Kiwa tylko głową i zaśmiewam się pod nosem z zażenowania.
- Bawi Cię coś?
- Twoje zachowanie. - odpowiadam oschle. Maxi przygląda nam się uważnie i chyba nie wie co powiedzieć.
- Zabierz ją stąd, bo kurwa nie wytrzymam zaraz. - chłopak odwraca się tyłem do nas i kopie w oponę. Zerkam na Maxiego, który jest pewnie przyzwyczajony do takiego zachowania chłopaka.
- Chodźmy. - zwraca się do mnie z lekkim uśmiechem, za co mu dziękuję, bo od razu zrobiło mi się lepiej.
Kieruję się w stronę samochodu odwracając się jeszcze raz do Leóna, który stoi nadal tyłem i patrzy na samochód. Chłopak otwiera mi drzwi i czeka, aż wsiądę. Zamyka za mną drzwi i siada za kierownicę. Zakręca i wyjeżdża na autostradę, a ja ostatni raz zerkam na Leóna, który akurat odwrócił się w naszą stronę i bardzo uważnie mi się przyglądał. Jedziemy jakiś czas w ciszy. Czułam jak Maxi na mnie co jakąś chwilę zerkał ale udawałam, że tego nie zauważam. Przyglądam się widokowi za oknem. Mijamy pięknie ozdobione śniegiem wysokie drzewa i ludzi spieszących się do domu aby tylko zdążyć zrobić śniadanie i zjeść je w gronie najbliższych.
- Co się tam właściwie stało? - głos chłopaka wyrywa mnie z zmyślenia.
- Nie mówił Ci kiedy do ciebie dzwonił? - spoglądam na niego.
- Był wkurwiony... pierdolił o wszystkim na raz, że zrozumiałem tylko tyle, że mam po Ciebie przyjechać. - tłumaczy mi. Pewnie dlatego pytał Leóna co się stało, a ten na niego naskoczył.
- Zawsze taki jest? - pytam cicho, a Maxi unosi brew i patrzy na mnie pytająco, a po chwili wraca wzrokiem na drogę.  - Zdenerwowany, agresywny? - dopowiadam.
- Kiedyś taki nie był. Zauważyłem w nim pewną zmianę odkąd przyleciałaś do Argentyny. - przyglądam mu się bardzo uważnie i nie mogę zrozumieć.
- To znaczy? - dopytuję się.
- Nie chcę tutaj Cię obrazić w jakiś sposób ale po prostu razem z Brodueyem zauważyliśmy, że jeszcze przed rozpoczęciem roku León był inny. Nie był aż tak agresywny i cichy do czasu kiedy pojawiłaś się na uczelni... - te słowa we mnie uderzają. Czyli to znaczy, że przeze mnie León  jest takim dupkiem? Nie mogę tego pojąć.
- Ale dlaczego? Nie rozumiem... Co ja takiego zrobiłam?
- Nie mam pojęcia, ale działasz na Leóna inaczej niż wszyscy inni. - po tych słowach nie wiem co odpowiedzieć, więc milczę. Chłopak włącza radio i puszcza cicho muzykę. Opieram się o szybę i zamykam oczy, próbując zrozumieć.
Czy ja mu coś zrobiłam? Ani razu nie wchodziłam mu w drogę, nawet nie próbowałam. Omijam go najlepiej jak potrafię, abym tylko nie została znowu obrażona lub skrytykowana, a mimo to najwidoczniej bardzo mu przeszkadzam, że stał się taki okropny. Jestem zwykłą dziewczyną, która nie chce nikomu wchodzić w życie, a wygląda to tak jakby on wchodził w moje i nie podoba mi się to. Nie chcę się zadawać z kimś takim jak on, bo wyjdzie nam to obydwojgu na złe. Nagle samochód się zatrzymuje. Otwieram oczy i widzę znany mi budynek.
- Jesteśmy.
- Nareszcie. - odpowiadam pod nosem. Otwieram drzwi i wychodzę z auta. Maxi robi to samo i podchodzi do mnie. - Dziękuję. - uśmiecham się i go przytulam.
- O proszę, proszę. - do moich uszu dochodzi znajomy mi skrzeczący głos. Puszczamy siebie z Maxim i się odwracamy. Moim oczom ukazuje się dziewczyna z różową burzą włosów na głowie. Ma na sobie różową kurtkę i białe jeansy, a jej jaskrawo-różowe buty widać z drugiego końca Buenos Aires. Nic się nie zmieniła. Parszywa menda.
- Czego chcesz Mindy? - odzywa się Maxi.
- Dawno Cię nie widziałam. - patrzy mi prosto w oczy, z tą chamskością w oczach.
- I mogłoby tak zostać na dłużej. - uśmiecham się sztucznie.
- Zadziorna... Jak ty w ogóle wyglądasz? Kiedy ty się ostatnio myłaś dziewczyno? Wyglądasz jakbyś spała na ziemi w lesie. - zaczyna się śmiać sama do siebie, a ja mam ochotę dać jej w twarz.
- Spierdalaj. - Maxi staje w mojej obronie, a jej od razu przechodzi faza na śmiech. - Muszę lecieć. - łapie mnie za ramiona i patrzy mi głęboko w oczy. Kiwam tylko głową z uśmiechem i mu dziękuję. Chłopak odpala silnik i odjeżdża spod budynku. Zerkam jeszcze raz na Mindy i wchodzę do środka udając, że jej tam nie ma. Pukam do mojego pokoju z nadzieją, że Francesca jest w środku. Kiedy drzwi się otwierają widzę oszołomioną Fran. Dziewczyna od razu krzyczy moje imię i rzuca się na mnie. Wciąga mnie do środka nie puszczając mnie. Na łóżku siedzi cała nasza paczka. Wszyscy patrzą się na mnie z szeroko otwartymi oczami, a ja nie wiem co mam powiedzieć. Camila do mnie podbiega i mocno przytula. Robi się wokół mnie spore zamieszanie, ponieważ każdy wypytuje mnie o to samo.
- Gdzieś ty była, dziewczyno?! - Federico mną potrzącha i mnie przytula.
- Byłam. - przerywam swoją wypowiedź.
- Tak, tak, znalazła się. Jest cała i zdrowa. Dziękuję panu bardzo za pomoc. - Francesca odkłada telefon na łóżko.
- Kto to był? - dopytuję się, uważnie się jej przyglądając.
- Policja.
- Zadzwoniliście na policję?! - wykrzykuję w momencie.
- Nie wróciłaś na noc i ten dzisiejszy telefon? Nie wiedzieliśmy co robić, zrozum. - tłumaczy mi Ludmiła.
- Zaraz. Czy wy tutaj wszyscy spaliście? - zauważam dopiero teraz materace na podłodze, i porozwalane koce i poduszki po całym pokoju.
- Wspieraliśmy się wzajemnie. - zaśmiewa się Federico.
- Jesteście niemożliwi. - patrzę na każdego po kolei i kręcę głową z uśmiechem. - Chodźcie. - wyciągam ręce przed siebie i czekam na grupowe przytulenie. Wszyscy z radością do mnie podchodzą i tulimy się chwilę.
Oczywiście nie powiedziałam im prawdy, że pojechałam z Leónem do lasu i spałam tam, bo kretyn nie trzyma w bagażniku podstawy w wyposażeniu samochodu, czyli koła zapasowego. Zmyśliłam coś, że pojechałam za Buenos Aires taksówką, ale nie miałam pieniędzy żeby zapłacić za tak długą drogę i kierowca po prostu odjechał, a ja znalazłam jakiś opuszczony domek na początku lasu i przespałam się tam. Wypytywali się mnie jak wróciłam, więc powiedziałam że wyszłam z lasu i znalazłam przechodnia i zadzwoniłam do Maxiego. Nie chcieli mi wierzyć, bo sama bym w taką historię nie uwierzyła ale po jakimś czasie ich przekonałam, że tak było i dali mi spokój.
- Przepraszam was, ale chciałabym się odświeżyć. - biorę ręcznik i czyste ubrania na zmianę. Wchodzę do łazienki i czekam na ciepłą wodę. Stoję pod prysznicem dobre czterdzieści minut i próbuję się w jakiś sposób tam zrelaksować. Zakładam na siebie czarne dresowe spodenki i białą podkoszulkę z małym kotkiem na lewej piersi. Włosy owijam w ręcznik i wracam do pokoju.
- Już wychodzicie? - patrzę na ubierających się przyjaciół.
- Tak, nie będziemy wam tutaj siedzieć. - odpowiada Ludmiła z uśmiechem.
- Ale jeśli chcesz ja mogę zostać. - Federico zabawnie porusza brwiami, a Ludmiła uderza go torbą.
- Nie, nie możesz? - odzywa się dziewczyna i piorunuje chłopaka wzrokiem. Zaśmiewam się i żegnam ze wszystkimi. Zostaję sama z Francescą, która siedzi na kanapie i bardzo uważnie mi się przygląda oraz temu co robię.
- Skoro jesteśmy już same, to możesz mi powiedzieć co się tak naprawdę stało?
- Przecież już wam powiedziałam. Byłam zła i chciałam zrobić sobie wycieczkę, ale nie starczyło mi pieniędzy na powrót, więc spałam w lesie. - kłamstwo leci za kłamstwem z moich ust.
- Viola, żaden normalny kierowca nie odjechałby, przecież mogłabyś zapłacić pod akademikiem, biorąc szybko pieniądze z pokoju.
- Ten facet był strasznie nieprzyjemny. - wzruszam ramionami.
- To dlaczego nie poszłaś do miasta poszukać noclegu tylko do jakiegoś lasu?
- Tak jakoś. - wzruszam ramionami.
- Violetta, powiedz prawdę. - nalega.
- Obiecasz, że nikomu nie powiesz nawet ułamka prawdy i że nie zareagujesz źle? - siadam obok niej.
- Obiecuję. - przykłada otwartą dłoń do serca.
- Byłam z Leónem. - zaczynam i kończę jednocześnie.
- Co?! - dziewczyna nie może uwierzyć chyba w to co słyszy. Ja z Leónem w jednym pomieszczeniu przez tyle czasu... Samej mi w to ciężko uwierzyć, a co dopiero jej, więc ją rozumiem z lekka.
- Byłam z Leónem... - powtarzam odrobinę ciszej. - Pojechałam z nim za miasto żeby tylko się przejechać i wrócić. - skłamałam jej, że świadomie pojechałam z nim do lasu. - Chciał skrócić drogę przejeżdżając przez las, ale najechał na coś i przebił oponę, a to było już zapasowe. - kolejne kłamstwo. - Była już noc i musieliśmy tam zostać, zero kontaktu z innymi, zero zasięgu, tylko ja i on. Stał blisko jakiś mały domek drewniany i przespaliśmy się tam, a rano wyszliśmy gdzieś gdzie był zasięg i zadzwoniliśmy do Maxiego. Przyjechał i zmienił te koło i mnie odwiózł, bo León musiał coś załatwić po drodze. - tłumaczyłam jej to bardzo dokładnie i starałam się, żeby było to wiarygodnie powiedziane. Oczywiście, że nie wspomniałam jej o wypadku, bo ona by umarła już. Nie komentowała zbytnio tego co mówiłam, tylko uważnie słuchała i przyrzekła na końcu że nikomu nie powie i nie będzie ze mną do tego wracać.
Zaczęłam suszyć włosy i nawet nie zauważyłam jak szybko zleciał nam czas na rozmawianiu.
- Fran, pożyczysz mi komórkę? - pytam skrępowana, ponieważ rozwaliłam jej telefon, który mi pożyczyła.
- A gdzie masz ten co Ci dałam? - bierze do ręki swój telefon. Robi mi się głupio i nie wiem jak mam ująć w słowa, że zdenerwowałam się na Leóna rano bo mnie zostawił w lesie, a kiedy się do niej dodzwoniłam, padła mi bateria i przez to rzuciłam nim o ziemię.
- Wpadł mi do wody. - to było pierwsze co wpadło mi do głowy.
- Violetta... Nie mam drugiego żeby Ci pożyczyć.
- Ja wiem, wiem. Jutro pójdę sobie kupić nowy. - uśmiecham się i biorę telefon, który podaje mi dziewczyna. Wybieram numer taty. Po paru sygnałach odbiera.
- Tak, słucham? - słyszę znajomy głos, lecz nie mojego ojca.
- Ramallo?
- Violetta, to ty? Z jakiego numeru dzwonisz? - wypytuje mnie.
- Zepsuł mi się telefon i pożyczyłam od koleżanki. Gdzie jest tata?
- Ramallo, kto to? - w tle słyszę ten cudowny głos mojego taty.
- Violetta dzwoni. - mężczyzna przekazuje słuchawkę tacie, który od razu wita się ze mną radośnie.
- Hej tato, co u Ciebie? - siadam na łóżku i zaczynam rozczesywać włosy jedną ręką.
- Dobrze córciu, bardziej mnie interesuje co u Ciebie słychać? Nie odzywasz się, dzwonisz raz na tydzień albo jeszcze rzadziej. Tęsknimy tutaj za tobą. - zabolały mnie lekko te słowa. To prawda, nie dzwonię tak często jak na początku ale to przez to, że cały czas nie mam czasu, ponieważ albo się uczę, albo wychodzę z paczką, albo śpię w lesie. Źle się z tym czuję, że tak to zaniedbałam i nie mam już takiego kontaktu z rodziną jak wcześniej.
- Wszystko okej, mam dużo nauki. Matematyka nie jest tutaj taka prosta jak Ci się zdaje. Nie mam czasu na jedzenie, a co dopiero na dzwonienie do was. Przepraszam, postaram się częściej dzwonić, ale wy też możecie przecież. Jutro kupuję sobie telefon i wyślę Ci numer, żebyś sobie zapisał i do mnie dzwonił od czasu do czasu.
- Rozumiem kochanie. Dobrze, że się uczysz i ja też będę teraz częściej dzwonić do ciebie, obiecuję. Co teraz robisz?
- Mam zamiar coś zjeść bo umieram z głodu. -łapię się za brzuch, w którym jest jak na razie pustka.
- Olga przyrządziła dzisiaj twój ulubiony tort czekoladowy z nadzieniem truskawkowym.
- Oooo, matko jakiego mi smaka narobiłeś, tato... - skomlę do słuchawki. Tak bardzo mam ochotę na tort czekoladowy Olgi. Robiła mi go zawsze kiedy byłam smutna na poprawę humoru i wagi jak to ona ujmowała.
- Jak tylko nas odwiedzisz, Olga zrobi Ci tyle tortów ile będziesz chciała. - zapewnia mnie i wyczuwam już ten jego kochany uśmiech.
- Mam nadzieję. - śmieję się.
- Dobrze córciu, nie przeszkadzam Ci już, idź zjeść i poucz się trochę. - typowy tata, mam jeść i się uczyć.
- Okej, to do usłyszenia. Kocham Cię. - uśmiecham się sama do siebie.
- Kocham Cię, pa. - rozłączam się z uśmiechem na twarzy i z malutką łezką kręcącą mi się w oku przez tęsknotę za tatą i jego przytuleniami, za Olgą i jej pysznymi daniami i Ramallo, który zawsze mi doradzał w trudnych sprawach.
Do pokoju wraca Francesca, która najwidoczniej z niego wyszła, bo nawet tego nie zauważyłam.
- Jestem okropnie głodna. - narzekam.
- Ja też.
- Idziemy gdzieś? - proponuję i mam już na myśli tego przepysznego hamburgera z surówką i frytkami.
- Mam lepszy pomysł. - dziewczyna zadziornie się uśmiecha i wybiera jakiś numer w telefonie.
- Dzień dobry, chciałabym zamówić pizzę max z szynką, pieczarkami, pepperoni i papryką. - uśmiecham się do niej bo uwielbiam pizzę i lepiej trafić dzisiaj z tym pomysłem nie mogła. - Jaki sos? - pyta mnie.
- Wszystkie jakie mają. - macham ręką z obojętnością.
- Wszystkie, które są. - dziewczyna dalej składa zamówienie. Podaje adres i odkłada słuchawkę.
- Dobra, dawaj swoje łóżko.
- Co?
- No złączymy łóżka. Robimy sobie babski wieczór. - puszcza mi oczko.
- Może zaprosimy też dziewczyny?
- Ty dzwoń do Cami, a ja do Ludmiły. - instruuje mnie.
- Jak? - unoszę brew z uśmiechem.
- A no tak, to ja zadzwonię a ty wszystko przygotuj. - zaczynam ustawiać łóżka, wyjmuję koce, przystawiam bliżej stolik, na którym kładę laptop, a dziewczyna tłumaczy Cami i Ludmile jakie jedzenie i picie mają przynieść. Kiedy kończy uświadamia sobie że jedna pizza nam nie starczy, więc zadzwoniła do pizzeri jeszcze raz i zamówiła jeszcze dwie takie same pizze. Dwie dlatego, że Francesca ma spory spust i lubi sobie pojeść, z resztą ja też.
- Dziewczyny kupią jakieś żarcie po drodze i napoje. Będzie niezła zabawa! - wykrzykuje, prawie piszcząc. Przytakuję jej i czekamy na dziewczyny, przygotowując dalej pokój do czterech zwariowanych dziewczyn.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

Rozdział 47.

Sprawdzam po raz kolejny od paru minut godzinę w telefonie. Cholera. Nie zasnę naprawdę. Ta noc to jakiś koszmar. Śpię w jednym łóżku z przestępcą, w środku lasu w opuszczonym domku, który śmierdzi jakby trzymali tutaj dobre parę lat zwłoki. Próbuję się zbytnio nie wiercić, aby nie obudzić chłopaka obok. Co jakiś czas słyszę szmery. Patrzę się na sufit i modlę się aby nikogo tutaj nie było. Kiedy szmer staje się coraz silniejszy - zaczynam panikować, czyli że będzie źle. Czuję, że coś lub ktoś tutaj jest, ale jestem na tyle przestraszona, że zamykam oczy i zaciskam usta, aby nie wydać z siebie żadnego głośniejszego dźwięku. W pewnym momencie, w całym pomieszczeniu rozchodzi się huk. Zaczynam piszczeć jak mała dziewczynka. W mgnieniu oka schodzę z łóżka i staję najbliżej ściany.
- Co kurwa? - León przeciera oczy i rozgląda się. - Co ty odpierdalasz? - chłopak wstaje i nie za bardzo ogarnia co się wokół niego dzieje.
- Coś tutaj jest i przewróciło dzbanek! - wykrzykuję.
- Zamknij kurwa twarz. - warczy. Rozgląda się i kontynuuje. - To pewnie mysz.
- Tak, jasne. Nie nabierzesz mnie. - splatam ręce na piersi i przyjmuję pozę "odważnej laski".
- Nie no serio. Tam siedzi. - chłopak wskazuje palcem na róg pokoju.
Nie dam się nabrać. Nabieram odwagi i powoli podchodzę do miejsca, które wskazuje mi wysoki szatyn. Nachylam się delikatnie i nic się nie dzieje. Do momentu gdy małe stworzenie przeleciało mi między nogami. Momentalnie z krzykiem i paniką wskakuję na łóżko.
- Ratunku! Boże, nie! - zasłaniam twarz rękoma i zaciskam oczy.
Nienawidzę takich gryzoni, owadów i innych insektów. Jestem z tych, którzy preferują psy, koty, chomiki czy konie, ale nigdy nie odważę się chociaż ustać obok czegoś takiego jak mysz czy pająk. Spoglądam na Leóna, który stoi z poważną miną i po chwili wybucha śmiechem.
- To nie jest śmieszne! Zrób coś z nią! - nakazuję mu.
Kiedy chłopak przestaje się dusić ze śmiechu - powtarzam moje słowa o pozbyciu się szkodnika.
- Idź spać i mnie nie wkurwiaj. Zachowujesz się jak pierdolona małolata.
Auć.
- Możesz coś z nią zrobić? Proszę? - zniżam ton głosu i błagalnym głosikiem przemawiam do Leóna, który wygląda bardzo słodko z roztrzepanymi włosami. Stop, stop, stop.
- Nie. - chłopak wraca do łóżka i odwraca się w stronę ściany.
Co za cham. Przecież ja nigdy nie zasnę ze świadomością, że w jednym pomieszczeniu ze mną siedzi obleśna mysz. Kładę się do łóżka i próbuję wyłączyć myślenie o gryzoniu, ale niestety. Mysz znowu hałasuje, a ja zaczynam ponownie krzyczeć.
- Kurwa możesz się zamknąć?! Mam Cię kurwa dość! Zamknij ten brzydki ryj i idź spać. - chłopak gwałtownie wykrzykuje, a ja aż podskakuję. To było cholernie przykre. Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Skulam się na łóżku i próbuję powstrzymać łzy, które domagają się wyjścia na powierzchnię. Niestety przegrywam tą walkę i szlocham jak najciszej, aby tylko nie obudzić chłopaka. Po jakimś czasie zasnęłam, ale było to ciężkie zadanie.
Budzę się dość późno. Zerkam na telefon, który ma już tylko cztery procent baterii. Przyciemniam ekran, wyłączam internet aby tylko jak najdłużej urządzenie pozostało włączone. Jest godzina prawie dziesiąta. Po takiej nocy pełnej wrażeń nie dziwię się, że tyle pospałam. Rozglądam się i nie zauważam obok siebie ani nigdzie w pobliżu Leóna. Wstaję powoli i sprawdzam resztę pomieszczeń. Wychodzę na zewnątrz i udaję się w stronę samochodu gdzie najpewniej siedzi i próbuje coś zrobić z kołem. Po drodze przeglądam się w szybce telefonu i tak jak myślałam wyglądam okropnie. Da się zauważyć od razu wyraźne wory pod oczami i spuchnięte usta od płaczu. Próbowałam przestać ale nie wyszło mi to. Zabieram urządzenie sprzed twarzy i nic nie widzę. Nic nie widzę, a powinnam widzieć czarny samochód. Pojazd zniknął. Może ktoś go ukradł? Przechodził w nocy i postanowił ukraść? Tak z pewnością zaczarował mu koła i poleciał. Moja ukochana podświadomość ponownie odzywa się w niepotrzebnym momencie. Jak ktoś mógł ukraść samochód z przebitą oponą? Spacerował w nocy i niósł oponę na plecach? Rozglądam się i zaczynam nawoływać Leóna. Po wielokrotnych próbach, siadam na dużym kamieniu pod drzewem i zaciskam tylko język aby nie zacząć kolejny raz płakać. A jeśli coś mu się stało? A może zawiadomił straż drogową i zabrali jego samochód, a on specjalnie mnie nie obudził? Co teraz się ze mną stanie? Nie mam pojęcia gdzie jestem, nie wiem jak wyjść nawet z tego lasu, aby zatrzymać jakiś przejeżdżający samochód. Jestem jakieś sto kilometrów od Buenos Aires. Muszę po kogoś zadzwonić. Wyjmuję telefon i zaczynam szukać zasięgu. Wchodzę na kamień, na którym chwilę temu siedziałam i staję na palcach aby tylko znalazła się chociaż jedna kreska.
- Jest! - wykrzykuję i od razu wchodzę w kontakty. Szukam numeru Francesci. Od razu wybieram numer i modlę się aby odebrała. Kiedy słyszę delikatny głos dziewczyny, czuję że jest jeszcze dla mnie ratunek.
- Halo? Francesca?
- Viola gdzie ty jesteś? Co się dzieje? - słyszę w jej głosie, że jest zmartwiona.
- Musisz mi pomóc jestem jakieś sto kilometrów od Buenos Aires... Halo? Halo? - powtarzam do słuchawki. Zerkam na telefon i zauważam, że się wyłączył. Jezu nie wierzę.
Rzucam telefonem od ziemię i kucam ze skuloną głową. Podtrzymuję włosy jedną ręką, a drugą wycieram łzy z policzków. Po chwili do moich uszu dochodzi dźwięk silnika samochodu. Podnoszę głowę i nie wierzę własnym oczom. Z czarnego samochodu wysiada zadowolony León, z jakąś niebieską reklamówką. Wstaję na równe nogi i przyglądam się chłopakowi.
- Dobry. - mówi ochrypłym głosem.
- Dobry? Dobry? - podnoszę głos. - Gdzie byłeś?! - nie mogę opanować emocji. Nie mam pojęcia czy płaczę z wściekłości jaką czuję w tym momencie czy ze szczęścia, że jednak León wrócił.
- Pojechałem po coś do jedzenia. - tłumaczy się.
- Jak? Jak?! Wczoraj miałeś przebitą oponę! - wskazuję ręką na auto.
- Zadzwoniłem po straż drogową i zmienili mi koło. Spałaś i budzić Cię nie chciałem. - wzrusza delikatnie ramionami i patrzy mi prosto w oczy.
- Nie chciałeś mnie budzić? Myślałam że coś Ci się stało! - krzyczę na cały głos, a łzy wcale nie zamierzają przestawać wypływać. Chłopak milczy. Milczy tak samo jak przy naszej każdej kłótni, których było zdecydowanie za dużo przez taki okres czasu. Przecieram twarz rękami i próbuję się uspokoić. Zaczynam iść w kierunku auta.
- Odwieź mnie w tym momencie do Buenos Aires. - odzywam się mijając chłopaka. Wsiadam do auta i trzaskam drzwiami. Zapinam pasy i czekam aż León wsiądzie do środka i wyjedzie z tego okropnego lasu. Francesca pewnie umiera ze strachu po przerwanej rozmowie. Kiedy chłopak zajmuje miejsce obok mnie, odpala silnik i wyjeżdża z lasu. Widząc autostradę i samochody, a w nich ludzi uśmiech sam pojawia mi się na twarzy. Po około czterdziestu minutach jazdy mam nie zaszczyt usłyszeć irytujący głos chłopaka.
- Długo masz zamiar się jeszcze nie odzywać?
- Nie mam nawet najmniejszego zamiaru wdawać się z tobą w jakiekolwiek dyskusję. - tłumaczę mu z pogardą w głosie.
- Co ja zrobiłem? - wpatruję się w widok za oknem i opieram głowę o szybę, tylko po to żeby natychmiast ją stamtąd zabrać.
- Wywiozłeś mnie Bóg wie ile kilometrów za Buenos Aires, jechałeś tak, że złapałeś gumę, spałam przez Ciebie w opuszczonym domu z gryzoniami w jednym pomieszczeniu, nawyzywałeś mnie, a rano jak gdyby nigdy nic pojechałeś sobie do sklepu a ja zostałam tutaj sama, myśląc, że coś Ci się stało, a ty się mnie jeszcze pytasz co ty zrobiłeś?! - mówię jednym tchem.
- Ty masz zawsze jakiś problem! - chłopak uderza ręką o kierownicę.
- To ty masz jakiś problem. Przyczepiłeś się do mnie jak rzep! - zauważam, że wjeżdżamy do Buenos Aires, a ja nie mam zamiaru dłużej siedzieć z tym pomyleńcem w zamknięciu. - Zatrzymaj się, wysiadam. - nakazuję.
- Wjechaliśmy dopiero do miasta. - wskazuje ręką na drogę przed nami.
- Zatrzymaj się! - zaciskam oczy, a chłopak delikatnie zwalnia i zjeżdża do boku.
- Jesteś debilką!
- A ty zabiłeś człowieka i pójdziesz do więzienia! - otwieram drzwi samochodu, który nadal jedzie.
- Co robisz?! - León łapie mnie jedną ręką i próbuje przyciągnąć do siebie, tym samym traci panowanie nad autem. Ostatnie co słyszę to mój pisk opon.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

Notka: Przepraszam za tak długą nieobecność i że rozdział jest krótki. Buziaki. Xx

Rozdział 46.

- Dobra dziewczyny, już? - pyta zniecierpliwiony Federico. - mamy jeszcze dwie minuty do kolejnego wykładu, ruszajcie się. - pogania nas.
Podchodzę do stoiska z pieczywem i wybieram jedną bułkę z ziarnami i coś co uwielbiam, czyli pączka z jabłkiem. Dziewczyny także biorą sobie te bułki co ja. Czekając w kolejce słyszymy narzekanie Andresa i Federico, którzy wzięli sobie paczkę żelków i po minucie byli gotowi do opuszczenia sklepu. Przy kasie proszę jeszcze ekspedientkę o kawę na wynos. Po wyjściu ze sklepu wcale nam się nie spieszyło do powrotu na uczelnię. Biorę łyk kawy, która jest przepyszna. Gorąca, pyszna i przywracająca do normalnego funkcjonowania. Potrzebowałam tego, aby wytrwać do szesnastej na wykładach nie zasypiając. Idziemy długim, pustym korytarzem. Po odłożeniu kurtek do szafek, kierujemy się w stronę sali numer 15. Wchodzimy do środka, ale zauważamy, że klasa jest wypełniona po brzegi. Rozglądam się poszukując wykładowcy. Po znalezieniu profesora Stone, podchodzimy do biurka i pytamy o co chodzi.
- Musieliśmy połączyć się z inną klasą, ponieważ w sali numer 29 pękła rura i pomieszczenie jest nie do funkcjonowania w tym momencie.
Kiedy się odwracam szukam szybko jakiegoś wolnego miejsca w kącie, ponieważ wszyscy się na mnie patrzą, a ja nienawidzę być w centrum uwagi. Próbuję przedostać się przez dużą grupę osób, kiedy nagle czuję ogromne pieczenie na brzuchu i piersiach. Zaczynam syczeć z bólu i upuszczam torbę.
- Co kurwa robisz?! - wykrzykuje męski głos, który wydaje mi się być znajomy.
Spoglądam osobie przede mną w oczy i momentalnie wszystko w środku zaczyna mi się skręcać. León chyba nie zdążył załapać, że to ja. Kiedy jednak uświadamia sobie przed kim stoi jego wyraz twarzy zmienia się ze zdenerwowanej na przestraszoną. Oczy otwierają mu się szerzej. Patrzę na moją koszulę, która nie jest już biała tylko łaciata.
- Nie wierzę! - odstawiam kawę na parapet obok i biorę różową szmatkę od Francesci.
- Co się dzieje?! - wykładowca podchodzi do nas szybko i przygląda się całej sytuacji.
Nie patrzę na niego tylko zajmuję się ścieraniem kawy z mojej koszuli.
- León co Ci kurwa jest?! - Maxi uderza chłopaka w ramię, a ten nic nie odpowiada. - Stary chodzisz jakby Ci chomika gazetą zabili, ja pierdole ogarnij się! - wykrzykuje chłopak.
Kiedy kończę ratować mój ciuch, udaję się do łazienki pozostawiając w sali Leóna, Maxiego i resztę grupy. Po chwili namysłu, postanawiam że wrócę do akademika. Nikomu nic nie mówiąc, ubieram się i wracam do siebie. Ten dupek nawet mnie nie przeprosił, tylko stał i się gapił, a na początku jeszcze miał jakiś problem. Przebierając się, myślę o Mindy i moim laptopie. Muszę kupić nowego, ponieważ nie mogę się uczyć. Mam tam wszystkie podręczniki, a przecież nie będę czytać trzydziestu stron w telefonie, którego na dodatek jeszcze nie posiadam. Myjąc ręce, dostaję smsa od Francesci.
*Gdzie zniknęłaś? Wszystko okej?*
Po chwili namysłu, odpisuję dziewczynie.
*Bolała mnie głowa. Jest w porządku :)*
*Jesteśmy w Mercado, jeśli chcesz to do nas dołącz!*
Uśmiecham się do komórki i odkładam urządzenie na stolik. Jest prawie siedemnasta. Słucham muzyki i leżę na łóżku. Jednak decyduję, że pójdę na spacer, może zrobi mi się lepiej. Mam dzisiaj wyjątkowy dziwny nastrój. Spinam włosy w luźnego koka i podchodzę do szafy. Wyjmuję z niej pierwsze lepsze jeansy i byle jaką bluzkę. Szukam najcieplejszego ciucha na świecie, czyli swetra Francesci. Nie nosi go zbyt często, ale dzisiaj jest wyjątkowo zimno. Niby nie ma śniegu, ale czuć, że to zima. Kiedy znajduję to czego szukałam, szybko narzucam na siebie bordowy sweter. Poprawiam makijaż i wychodzę z budynku. Biała czapka z małymi uszami niedźwiadka idealnie zasłania moją głowę przed silnym wiatrem. Po około dwudziestu pięciu minutach znajduję się w tej części miasta, o której nie słyszałam zbyt dobrych rzeczy. Idę wolnym krokiem, wokół nie ma nikogo. Wiatr lekko się uspokoił, a na drodze nie widać żadnego przejeżdżającego samochodu. Nagle słyszę przerażający dźwięk zgniatanej blachy. Zatrzymuję się i nasłuchuję kolejnych odgłosów. Kiedy po raz kolejny słyszę hałas postanawiam to sprawdzić. Nie wiem co miałam wtedy w głowie, ale odwagi miałam aż za dużo. Idę blisko kamiennego budynku aby nikt przypadkiem mnie nie zobaczył. Słyszę wrzaski męskich głosów. Pewnie jakaś banda dupków urządza sobie bójkę. Pomimo moich podejrzeń, postanawiam to sprawdzić osobiście. Słyszę, że jestem już naprawdę blisko. Kiedy dochodzę do małej uliczki, zatrzymuję się obok metalowego kosza i nasłuchuję dalej, ponieważ wiem, że oni są obok. Mała latarnia oświetla drogę, więc staram się nie pokazać i nie zdradzić. Wychylam lekko głowę i sprawdzam co tam jest. Moja uwagę przyciąga trzech mężczyzn odwróconych do mnie plecami. Na głowach mają czarne kominiarki, więc nie widać nic szczególnego. Skąd wiem, że to mężczyźni? Po prostu poznaję po głosach. Widzę też młodego mężczyznę stojącego do nich przodem i dociśniętego do muru. To ślepa uliczka. Nie ma stamtąd wyjścia oprócz tego jedynego. Chłopak jest przestraszony, a z jego głowy spływa krew. Nic nie robię, nie odzywam się ani nie odchodzę tylko dalej obserwuję.
- Proszę zostawcie mnie! - krzyczy wystraszony chłopak.
- Oddaj dług. - jeden z mężczyzn w kominiarce zbliża się do chłopaka, na co przechodzi mnie gęsia skórka.
- Nie mam! Dajcie mi jeszcze tydzień!
- Miałeś trzy miesiące. - mężczyzna pośrodku wyjmuje coś z kieszeni i wyciąga rękę przed siebie.
Nagle słyszę strzał i widzę jak chłopak, który przed chwilą błagał o litość, osuwa się po murze na ziemię, zostawiając po sobie na kamieniach czerwoną maź. Jestem sparaliżowana. Zatkałam sobie buzię i powstrzymuję się od krzyku. Na moment opieram głowę o ścianę i próbuję uspokoić oddech. Wychylam ponownie głowę i obserwuję jak dwóch mężczyzn zdejmuje kominiarki. Wychylam się bardziej aby zobaczyć kto za tym stoi. Niestety na moje nieszczęście, kosz, o który się opierałam przewraca się pod wpływem mojego nacisku i robi hałas na pół okolicy. Stoję teraz idealnie na widoku, ponieważ początkowo prawie upadłam razem z koszem. Mężczyźni się odwracają, a kiedy widzę twarz jednego z nich, cała zastygam. Twarz Leóna oświetla mała lampa z ulicy. Chłopak stoi z szokowaną miną i przygląda mi się uważnie. Nie wierzę, że to on. To on stoi pośrodku i to on oddal strzał. Zabił człowieka. León zabił człowieka na moich oczach. Po paru sekundach się otrząsam i po prostu zaczynam uciekać.
- Kurwa goń ją! - jeden z mężczyzn wykrzykuje na tyle głośno, że mogę to usłyszeć. Nie mam pojęcia kto za mną biegnie, ale w tym momencie jestem wdzięczna, że założyłam buty na płaskiej podeszwie. Gdybym miała na sobie moje botki, już miałabym połamane nogi. Biegnę najszybciej jak się da. Nie patrzę na kałuże, kamienie czy inne przeszkody. Nie mam pojęcia co oni mi mogą zrobić. Skręcam w pierwszą lepszą ulicę i szukam miejsca do schowania się. Znajduję wystarczająco duży pomnik, za którym kucam i próbuję uspokoić oddech. Niestety mój odpoczynek nie trwa długo. Słyszę głośnie przekleństwa Leóna więc od razu zachowuję powagę i staram się nie wydawać żadnych odgłosów.
- León, jest! - wzdrygam się na te słowa i zaczynam ponownie uciekać.
Oglądam się za siebie i widzę biegnącego za mną Leóna i nieznanego mi mężczyznę. Czuję jak moje nogi tracą siły. Zwalniam i zaczynam płakać, ale się nie zatrzymuje. Po chwili słyszę głośne syreny policyjne. Z daleka zauważam kolorowe światła i od razu czuję ogromną ulgę.
- Spadamy! - ochrypły głos Leóna dochodzi do moich uszu.
- Wyda nas glinom! Łap ją! - drugi mężczyzna nie poddaje się tak łatwo.
Biegnę z resztkami sił, a moje ręce i głowa są całe zmarznięte.
Właśnie.
Cholera jasna, zgubiłam czapkę! Dotykając głowy podczas biegu, tracę równowagę i upadam. To koniec. Zaczynam płakać i uderzać w ziemię pięściami z bezsilności. Nagle obok mnie pojawia się radiowóz, z którego wybiega dwóch wysokich mężczyzn.
- Stać! Policja! - zaczynają gonić uciekających już Leóna i jego wspólnika.
Widząc, że nikogo przy mnie nie ma, szybko podnoszę się z lodowatej ziemi i zaczynam biec w stronę akademika.
_________________________________________________________________________________
Francesca

- Federico, przestań bo mnie zaraz oblejesz! - karcę chłopaka, który wymachuje kubkiem z kawą przed moją twarzą.
- Viola odpisała? - pyta Camila.
- Nie, pewnie śpi. - uśmiecham się delikatnie i biorę łyka kawy. 
- Wracamy? - Ludmiła wstaje i przygląda się nam. 
- Zapraszam do nas. - odstawiam kubek z kawą i zakładam płaszcz.
- Ooo, wielkoduszna Francesca. - Federico unosi brew i uśmiecha się cwaniacko.
- Och, zamknij się Fede. - Ludmiła trąca chłopaka w ramię.
Wychodzimy z kawiarni i udajemy się do akademika. Mam nadzieję, że z Violettą wszystko w porządku. Ostatnio się o nią martwię. Boję się, że może mieć jakiś problem i trzyma to w sobie. Idziemy szybkim krokiem w stronę akademika, śmiejąc się i rozmawiając. 
Wchodzimy do pokoju i wszyscy rzucają swoje kurtki i płaszcze na łóżko Violetty. Po drodze kupiliśmy napoje i smakołyki. Włączamy film na moim laptopie, który kładziemy na podłodze aby każdy dobrze widział. Po jakichś piętnastu minutach drzwi się otwierają, a do środka wbiega Violetta. Jest cała zapłakana i zdyszana. Mam roztrzepane włosy i rozmazany makijaż, jej jeansy na prawym kolanie są porwane, a buty są całe w błocie. Patrzy się na nas zszokowana, jakby nigdy nas nie widziała. Przyglądamy się jej uważnie, ale nikt nic nie mówi. 
- Co Ci się stało?! - w końcu jednak Federico wstaje na równe nogi z podłogi i podchodzi do dziewczyny.
- Nic takiego. - Violetta zaczyna szlochać, a Fede próbuje ją pocieszyć, przytulając ją. 
Po chwili zapłakana dziewczyna wyrywa się z objęć i wychodzi z pokoju. Nikt z nią nie idzie, ponieważ nie chcemy jej denerwować. Nie będę jej wypytać teraz o wszystko, tylko poczekam aż sama zacznie mówić. 
_________________________________________________________________________________
Violetta

Po raz trzeci przecieram twarz lodowatą wodą. Zdejmuję kurtkę i rzucam ją na podłogę. To wszystko działo się tak szybko. Gdybym nie przewróciła tego kosza, możliwe, że nie byłoby teraz tego wszystkiego. Jak León mógł zrobić coś tak okropnego? Jak bardzo on jest niebezpieczny, że zabija niewinnych ludzi. Nie mogę tego pojąć. Mam taki bałagan w głowie, że nie wiem co robić. Muszę iść na policję i wszytko opowiedzieć. Nie mogę tego tak zostawić, a przecież uciekłam też z miejsca przestępstwa. Nie wiem, nie wiem co mam teraz ze sobą zrobić. Jestem cała roztrzęsiona, co ja powiem Fran i reszcie? Po raz kolejny mam szukać wymówki? Co ja im powiem? Hej, przepraszam, że teraz wracam ale uciekałam przed Leónem i jego wspólnikiem po tym jak zabili człowieka na moich oczach. Oni by mnie wzięli za idiotkę, a jeśli nie to od razu miałabym zapewne kazania co mam robić itd. Nie chcę tego. Jutro pójdę na komisariat i wszystko zgłoszę. Podnoszę kurtkę z kafelek i staję przed drzwiami do pokoju. Biorę dwa głębokie wdechy i chwytam za klamkę, ale drzwi w tym samym momencie się otwierają. Ludmiła patrzy się na mnie zaniepokojonym spojrzeniem i tylko się delikatnie uśmiecha. Przepuszcza mnie w progu, a ja ze spuszczoną głową przechodzę obok grupki przyjaciół. Podchodzę do mojego biurka i wieszam na krześle kurtkę.
- Zbieramy się już. - troskliwy głos Federico rozbrzmiewa się po pokoju.
Uśmiecham się tylko do nich sztucznie i siadam na łóżku. Francesca żegna się ze wszystkimi i zamyka drzwi. Dziewczyna nic nie mówi na temat mojego wyglądu i całej sytuacji tylko proponuje mi szklankę soku jabłkowego. Dziękuję jej i biorę piżamę oraz ręcznik z szafy. Wychodzę z pokoju i biorę relaksujący prysznic. Ciepła woda spływa po moim przemarzniętym ciele, i zmywa wszystko co złe. Wycieram ręcznikiem głowę i robię sobie szybki turban. Wskakuję w jednoczęściową, zieloną piżamę jednorożca, którą dostałam od taty. Wracam szybko do pokoju i od razu siadam przed lustrem. Zdejmuję ręcznik z głowy i zaczynam rozczesywać włosy. Po chwili do moich uszu dochodzi dźwięk mojego "nowego" telefonu. Podchodzę do krzesła, na którym wisi kurtka. Wyjmuję z kieszeni telefon i widząc, że dzwoni tata, natychmiast odbieram.
- Halo? - mówię cicho.
- Violetta? Co się dzieje? Dlaczego nie mogłem się do ciebie dodzwonić od tylu dni? - zdenerwowany głos mojego taty rozchodzi się po całym pokoju.
- Zepsuł mi się telefon. Nie miałam wpisanych numerów i rozumiesz, że nie odbieram od nieznanych. Dopiero niedawno przepisałam najważniejsze numery. - tłumaczę się.
- A z czego teraz korzystasz?
- Francesca pożyczyła mi komórkę, do czasu kiedy kupię sobie nową, ale nie prędko to się stanie.
- Kochanie a wszystko u ciebie tam w porządku? - czuję niepokój w jego głosie.
On zawsze wiedział kiedy coś się działo lub było nie tak ze mną.
- Tak tato. Jest okej. - uśmiecham się, a po moim policzku spływa łza.
- Dlaczego nie odbierasz połączeń na Skypie?
- Laptop miał mały wypadek ostatnio i też nie działa. - przygryzam policzek od środka licząc, że tata mnie nie zacznie rozgrzeszać.
- Violetta, Violetta... - wyobrażam sobie jak tata kręci już głową z niedowierzania.
- Tato, nie obraź się, ale jestem strasznie zmęczona i chciałabym się już położyć. - Francesca szuka czegoś na biurku, więc automatycznie podchodzę do okna, aby nie zobaczyła, że ponownie płaczę.
- Jasne córciu. Zadzwonię innym razem, albo ty zadzwoń kiedy znajdziesz chwilę.
- Dobrze. - poprawiam zasłony.
- No to miłej nocy skarbie. Kocham Cię, pa.
Żegnam się z tatą i odkładam telefon na szafkę nocną. Wracam do rozczesywania włosów i suszenia. Kiedy kończę, kładę się do łóżka ie zamieniając z Francescą ani jednego słowa. Czuję się podle, że tak ją traktuję ale to wszystko tak na mnie wpływa, że nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Odwracam się głową do ściany i próbuję zasnąć. Po około pięciu minutach tak sądzę, czuję, że ktoś siada obok mnie na łóżku. Nie ruszam się i nadal leżę z zamkniętymi oczami.
- Violu... Pamiętaj, że jeśli coś się dzieje i masz jakiś problem, to zawsze możesz do mnie przyjść, a ja Cię wysłucham. Nie jesteś sama. - Francesca szepcze myśląc pewnie, że już śpię.
Kiedy dziewczyna wstaje i gasi światło, otwieram oczy, z których uwalniają się słone łzy. Mam tego wszystkiego dość.

***

Przeciągam się i niechętnie wstaję z łóżka. Francesca chodzi już od jakiegoś czasu po pokoju, nie budząc mnie przy tym. Pewnie chciała żebym wypoczęła. Witam się z nią cichym głosem i otwieram szafę. Dziewczyna mówi mi, że dzisiaj zajęcia są na dwunastą, a ja teraz ogarniam, że wstałam tak późno. W oczy rzuca mi się czarna bluza z kapturem z białym napisem all I need is pizza. Wyjmuję ją, a do tego szukam pasujących spodni. Znajduję czarne jeansy z wysokim stanem. Szybko się przebieram i podchodzę do toaletki. Francesca jest już ubrana w kurtkę i przygląda mi się.
- Dzisiaj sobie odpuszczam. - rzucam jej delikatny uśmiech.
- Okej, do zobaczenia. - dziewczyna wychodzi z pokoju zostawiając mnie samą.
Rozczesuję włosy i lekko podkręcam końcówki. Robię naprawdę delikatny makijaż i wyjmuję moją nową, jeszcze nieużywaną czarną, zimową kurtkę  z białym puszkiem w środku. Jest ona długa i bardzo wygodna, a do tego bardzo ładna. Ma duży kaptur, dlatego też mi się spodobała kiedy ją kupowałam. Na nogi zakładam czarne botki ale tym razem zasuwane od wewnętrznej strony. Mają wysoką platformę dzięki czemu jestem jeszcze wyższa. Biorę torbę i wychodzę z akademika. Zamawiam taksówkę i czekam na nią przed wyjściem. Wychodząc widzę, że pada śnieg więc zakładam na głowę kaptur, a na ręce białe rękawiczki. Kiedy taksówka podjeżdża, podbiegam do auta i szybko wsiadam, ponieważ jest niewyobrażalnie zimno.
- Dzień dobry. - witam się z mężczyzną w przyciemnianych okularach.
- Dzień dobry. Dokąd jedziemy?
- Do najbliższego komisariatu. - zdejmuję kaptur z głowy i poprawiam włosy.
Mężczyzna rusza, a ja przyglądam się widokowi za oknem. Drzewa przykrywają płatki śniegu, a przejeżdżające samochody mają na dachu tony śniegu. W nocy musiało nieźle napadać. Kiedy kierowca zatrzymuje się na małym parkingu, płacę mu należną kwotę i dziękuję za podwózkę. Staję przed dość dużym niebieskim budynku. Wolnym krokiem zmierzam do wejścia. Ludzie patrzą się na mnie dziwnie, ponieważ stoję i patrzę się na ogromny napis Comisaría de policía*. Kiedy chcę już wejść do środka, zatrzymuje mnie jedna postać stojąca za mną w oddali. Nagle dzwoni mój telefon więc zaczynam grzebać w torbie. Kiedy wyjmuję telefon, na ekranie wyświetla mi się nieodebrane połączenie od taty. Nie będę teraz oddzwaniać. Chowam komórkę z powrotem do torby, a kiedy odwracam się aby przyjrzeć się osobie, która za mną stała - już jej tam nie ma. Marszczę czoło i jeszcze chwilę wypatruję tej osoby. Odwracam się i od razu nogi mi miękną. Postać ubrana cała na czarno w kapturze stoi obok mnie i przygląda mi się. Od razu się cofam i zaczynam panikować, kiedy zauważam, że to León.
- Zostaw mnie. - ostrzegam go.
- Nic Ci nie zrobię. - podchodzi bliżej, a ja automatycznie robię parę kroków do tyłu.
Nie może zrobić mi zbyt wiele, skoro stoimy przed komisariatem. Wszędzie są kamery i spacerujący ludzie, więc czuję się odrobinę pewniej.
- Zabiłeś go. - mówię zniżonym tonem.
- Nie wiesz co się dzieje. - chłopak zaciska szczękę.
- Zabiłeś człowieka! Nie muszę wiedzieć co się dzieje! - wykrzykuję, ale na szczęście nikt tego nie słyszał.
- Przestań. - León łapie mnie za rękę i próbuje uspokoić, ale w tym momencie nie wiem co to spokój, tylko jestem agresywna.
- Zostaw mnie! - wyrywam mu się.
Zwróciliśmy już na siebie uwagę paru przechodniów, którzy zatrzymali się i przyglądają nam się.
- Nie zostawię tak tego rozumiesz? Idę wszystko zgłosić! - przechodzę obok niego, ale on najwyraźniej nie zwraca uwagi na ludzi i kamery tylko odciąga mnie od budynku.
- Puść mnie, rozumiesz?! - odpycham go.
Chłopak w tym samym momencie podchodzi do mnie szybko i składa dziki pocałunek na moich ustach. Próbuję się wyrwać, ale niestety przegrywam tę walkę i całkowicie mu się oddaję. Moje policzki są całe rozpalone, a mi robi się momentalnie gorąco. Nie czuję już zimna, tylko przyjemność jaką daje mi składanie pocałunków na jego wargach. Kiedy odrywamy się od siebie, nie przejmuję się już ludźmi, którzy chwilę temu patrzyli się na nas jak na kłócącą się parę. Całkowicie zapominam o tym, co miałam zamiar zrobić. Chłopak rozgląda się i łapie mnie za rękę. Prowadzi mnie do swojego auta. Otwiera mi drzwi, a ja bez namysłu wsiadam do pojazdu. Po chwili León siedzi już obok mnie na miejscu kierowcy. Odpala silnik i odjeżdża z parkingu. Nic nie mówi podczas jazdy, tylko jest skupiony na drodze. Jest bardzo ślisko, a on jedzie prawie 100 km/h. Mam ochotę mu coś powiedzieć ale siedzę cicho. Widzę, że wyjeżdżamy za miasto i zaczynam się niepokoić. A co jeśli umówił się ze wspólnikami, że mnie gdzieś wywiezie, a oni tam mnie zabiją? Przed oczami mam najgorsze scenariusze, ale próbuję zachować spokój. Kiedy chłopak zatrzymuje auto przy znanej mi ławce w środku lasu, czuję lekką ulgę. Pamiętam jak mnie tutaj przywiózł. Wpadłam jak kretynka do jeziora w środku zimy. W życiu nie narobiłam sobie chyba większej wiochy przed chłopakiem. Wysiadam z auta i rozglądam się dookoła. Coś mi przyszło do głowy, więc bez namysłu zostawiam chłopaka przy samochodzie i bez słowa oddalam się. Idę w stronę tego słynnego pomostu. Wyjmuję telefon i włączam latarkę. Powoli idę do przodu, uważając przy tym aby nie zrobić powtórki z rozrywki. Przyświecam latarką wodę i szukam tego miejsca. Kiedy znajduję to czego szukałam wybucham śmiechem. W miejscu gdzie wpadłam do wody, jest jeszcze po mnie ślad. Lód, który pękł pod moim ciężarem jest teraz delikatny i wyróżnia się. Nie wierzę, że jestem taką kaleką. Stoję w ciszy z niedowierzaniem i przyglądam się wodzie, którą widać pod lodem w "moim" miejscu.
- Wspominasz? - głos Leóna dochodzi do moich uszu na co się wzdrygam i przestraszona przz przypadek wypuszczam telefon z ręki.
- Nie! - wykrzykuję i zatykam sobie buzię.
Od razu kucam i próbuję znaleźć urządzenie w ciemności. Tak Violetta, bardzo mądrze. Moja podświadomość wie, kiedy się odezwać.
- Odejdź. - chłopak włącza latarkę w telefonie i zaczyna szukać komórki.
Kuca i oświadcza mi, że widzi telefon, za co jestem wdzięczna Bogu, że go nie utopiłam. León próbuje sięgnąć telefon, który leży gdzieś na kamieniu pod pomostem. Biorę od niego telefon i pomagam mu, przyświecając mu.
- Kurwa. - chłopak mruczy pod nosem, a ja wywracam oczami na jego piękne słownictwo.
Nagle León osuwa się na lodzie i prawie spada. Od razu łapię go za rękę i próbuję wciągnąć. Z trudem udaje mi się mu pomóc, ale nie widzę mojego telefonu.
- Masz go?
- Nie. Wolałem go wyjebać do wody. - mówi obojętnie. - Oddaj mi telefon. - wyciąga rękę.
- Ja też wolałam go wyrzucić do wody. - odpowiadam chamsko.
- Znalazłem tylko takiego złoma ale on chyba nie należy do ciebie. - chłopak wyciąga przed siebie telefon, który dostałam od Francesci w zastępstwie.
Wyrywam mu telefon z ręki i chowam go do kieszeni. W drugiej ręce czuję wibracje. Zerkam na telefon chłopaka, a na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie gołych piersi, a na nim Mindy. Zamykam oczy na sekundę, żeby pozbyć się tego widoku.
- To do ciebie. - podaję chłopakowi telefon.
- Pewnie chce mi obciągnąć. Odrzuć. - poprawia kurtkę i zakłada kaptur na głowę.
Na te słowa nie wiem co mam zrobić i powiedzieć. Krzywię się lekko i odrzucam połączenie. Podaję mu komórkę, a on chowa ją do kieszeni spodni. Idę za wysokim chłopakiem i zaczynam ponownie się obawiać, że coś może się stać. Idziemy jakiś czas w ciszy, aż do momentu kiedy zatrzymujemy się przed małym drewnianym domkiem. León otwiera drzwi i wchodzi do środka. Nie wiedząc co robić, idę za nim. Podłoga strasznie skrzypi, tak samo jak drzwi, które ledwo udaje mi się domknąć. Przechodzę do małego pomieszczenia i zauważam , że León siedzi na kanapie i pisze smsy. Opieram się framugę i przyglądam się uważnie jego ruchom i zachowaniu. Kiedy odkłada telefon na bok, kieruje wzrok prosto na mnie.
- Kiedy masz zamiar to zgłosić? - opiera się o kanapę.
- Jak najszybciej. - mruczę pod nosem.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Jestem pewna. - odpowiadam stanowczo.
- Na twoim miejscu nie spieszyłbym się.
- Co masz na myśli? Zabiłeś człowieka i poniesiesz tego konsekwencje.
- A ty za to uciekłaś z miejsca przestępstwa, nie udzieliłaś pomocy rannemu i nie poczekałaś na policję, która wtedy przyjechała.
Jego słowa krążą w mojej głowie i próbuję zrozumieć co chce mi przez to powiedzieć. Czy to znaczy, że mogę mieć przez to jakieś kłopoty? Teraz mam jeszcze większy mętlik w głowie. Podchodzę bliżej i patrzę ma prosto w oczy.
- Jak mogłeś? - kręcę głową i próbuję powstrzymać łzy.
- Nie oddał długu. - wzrusza ramionami.
- To był powód, że go zastrzeliłeś?! - wykrzykuję i upuszczam torbę na podłogę.
- Wystarczający.
Stoję chwilę wpatrując się w podłogę.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - unoszę głowę i patrzę na chłopaka z bezsilnością w oczach.
- Tak sobie. - León bawi się poduszką i cały czas podrzuca.
- Tak sobie... - parskam śmiechem i kręcę głową.
- Nie zgłoszę tego, jeśli powiesz mi wszystko o tej sprawie. - staję naprzeciwko niego i mówię to wszystko z powagą w głosie.
- Nie.
- Zamkną Cię w więzieniu.
- Nie zgłosisz tego, bo ty też dostaniesz wyrok. - znowu mnie przebił.
Ma rację. Nie znam się na prawie, ale tyle to i ja wiem. Nie mam pojęcia co robić. Jestem w jednym pomieszczeniu z człowiekiem, który zabił poprzedniego wieczoru drugiego niewinnego człowieka. Nie wiem jak mam się zachować. Jednak jest w nim coś takiego, że nie chcę go zranić ani wydawać policji. Siadam na małym fotelu obok chłopaka i zdejmuję kurtkę, ponieważ z nerwów cała się zagotowałam. Nie jest tutaj aż tak zimno. Zapominam na razie o tym temacie i nie wiem dlaczego, ale wzięło mnie na oglądanie mebli. Wstaję i podchodzę do kredensu, z którego próbuję zdjąć białą szkatułkę. Podstawiam fotel i wchodzę na niego w tych obcasach.
- Co ty robisz?
- Nic. - fukam.
- Jak się wyjebiesz, to nie licz, że Ci pomogę. - wywracam oczami i nachylam się mocno nad meblem.
W pewnym momencie, kiedy łapię szkatułkę, tracę równowagę przez buty i spadam do tyłu. Mój pisk obudziłby teraz trupa. Ale o dziwo, nie czuję bólu. Otwieram zaciśnięte oczy i czuję, że ktoś mnie trzyma. Zerkam w lewą stronę i widzę zirytowanego Leóna, który najwyraźniej mnie złapał. Dlaczego ja muszę być taką kretynką? Chłopak odstawia mnie na podłogę, a ja pod nosem mu dziękuję. Otwieram szkatułkę i zdmuchuję z niej kurz. W środku ma lusterko i miejsca na różną biżuterię.
- Czy ja... - zaczynam niepewnie pytanie.
- Weź se.
Ale on jest irytujący. Mam ochotę uderzyć go tą szkatułką prosto w głowę. Odkładam ją na fotel, z którego przed chwilą spadłam i zaczynam szukać telefonu, który zaczął dzwonić. Wyjmuję go z kieszeni kurtki i odbieram. To Francesca.
- Halo?
- Violetta? Gdzie jesteś? - głos Francesci jest bardzo donośny.
Wszystko co mówi osoba, z którą rozmawiam słychać bardzo dobrze, ponieważ ten telefon ma tak mocny głośnik, że nawet kiedy mam go ustawionego najciszej to i tak słychać wszystko doskonale.
- Um, a coś się stało? - zerkam na Leóna.
- Thomas dzwonił. Pytał o Ciebie.
Słyszę, jak León coś przewraca. Zamykam oczy i próbuję się uspokoić.
- Tak? O co dokładnie?
- Pytał kiedy go odwiedzisz?
- Najwyraźniej chce jeszcze sobie trochę poleżeć. - León mruczy sobie pod nosem i przeklina.
- Niedługo wrócę i pogadamy okej?
- Dobrze, ale wszystko w porządku? - słyszę w jej głosie, że się martwi.
- Tak, tak. Narazie. - rozłączam się i piorunuję Leóna wzrokiem.
- Możesz się uspokoić?!
- Wkurwia mnie typ i tyle.
- A kto Ciebie nie wkurwia...
Stoimy obrażeni na siebie i odwróceni do siebie tyłem. Mam ochotę go utopić w tym jeziorze.
- Odwieź mnie do Buenos Aires. - nakazuje mu.
- Z wielką przyjemnością. - chłopak łapie kurtkę i wychodzi z domku.
Zakładam swoją kurtkę na siebie i biorę torbę razem ze szkatułką. Wychodzę i zamykam za sobą dokładnie drzwi. Spoglądam w prawą stronę i wykrzykuję z przerażenia. León stoi sobie oparty o ścianę i wygląda jak zjawa w ciemności. Nienawidzę go, ugh. On tylko parska śmiechem i idzie w stronę auta. Kiedy dochodzimy do pojazdu, od razu wsiadam do środka. Czekam na chłopaka, ale nadal go nie ma. Wychodzę ponownie z auta i zauważam, że stoi wpatrzony w ziemię.
- Na co czekasz?
- Mamy problem.
Proszę nie.
- Mamy kapcia. - oświadcza mi.
- No to załóż zapasowe koło. - instruuję go.
- Nie mam.
Że co?
- Słucham? Jak to nie masz zapasowego koła?! - zaczynam wymachiwać rękami, a on tylko głośno wzdycha.
- Nie było mi potrzebne. Zawalało mi tylko miejsce. - czy on sobie żartuje?
- Jak to zapasowe koło nie było Ci w samochodzie potrzebne?! Czy ty w ogóle wyobrażałeś sobie sytuację taką jak ta, kiedy wyjmowałeś koło? - podchodzę do niego.
- Ej, nie pouczaj mnie kurwa! - zaczyna się denerwować.
- Nie wierzę... - zaczynam użalać się nad swoim szczęściem w życiu.
Opieram się o samochód i czekam na cud. Piętnaście minut później, jest tak samo. Ja stoję oparta o samochód, cała zdenerwowana, León siedzi sobie w środku i czeka nie wiadomo na co, a jest już godzina prawie dwudziesta pierwsza. W końcu podchodzę do drzwi kierowcy i pukam w okno. León otwiera szybę i patrzy przed siebie.
- Masz zamiar coś zrobić?
Chłopak wysiada z auta i rozgląda się.
- Musimy tutaj przenocować. - ja się zaraz popłaczę.
- Że co? - noszę brwi i patrzę na niego z miną zgłupiałeś?
- Śpimy tutaj, chyba że masz ochotę iść na piechotę ponad sto kilometrów do Buenos Aires.
- Nie będę tutaj spać. - oświadczam mu.
- To stój i pilnuj samochodu przed sowami.
- Zabawne. - wywracam oczami.
León otwiera bagażnik i wyjmuje z niego koc. Kładzie kluczyki na masce i odchodzi.
- Jeśli chcesz, możesz tu spać.
- Kretyn. - mówię sama do siebie.
Zamykam samochód i idę za chłopakiem. Prędzej tu umrę, niż zasnę. Wchodzę do domku, w którym jest tyle kurzu, że można się spokojnie udusić. Widzę, że León rozpalił w kominku. Wow, czyli jednak umie coś, poza wyzywaniem i biciem. Wchodzi do pokoju i rozkłada kanapę. Obserwuję wszystko co robi. Rozkłada koc i podstawia krzesło do fotela.
- Kładź się.
Mrużę oczy i zaciskam zęby, żeby mu się nie rozgryźć. Zdejmuję kurtkę i przykrywam się kocem. León siada na fotelu, a nogi kładzie na krześle.
- Co ty robisz? - odzywam się.
- Idę spać, nie widać?
Podnoszę się z kanapy.
- Co ty robisz?
- Ja tu będę spać. - wskazuję palcem na fotel.
León wstaje i mi się przygląda. Jestem z nim prawie równa dzięki moim butom.
- Idź, kurwa, spać. - mówi ochrypłym głosem.
- Pójdę, jak ty pójdziesz. Tam. - wskazuję ręką kanapę.
Chłopak podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko i czuję już jego miętowy oddech na sobie. Co on robi, że zawsze taki ma? Ma fabrykę miętówek?
- Nie. - protestuje.
- No to ja też nie.
Stoimy tak parę minut, aż w końcu się odzywam.
- Położymy się na kanapie razem. - proponuję niechętnie.
- Długo myślałaś nad tym żartem? - León unosi brew.
- Ale śmieszne. Jest jeden koc, a nas dwójka. Musimy sobie jakoś radzić. - kładę się ponownie i czekam aż León zrobi to samo.
Chłopak bardzo niechętnie kładzie się obok, ale odwraca się plecami, więc robię to samo.
To będzie długa i nieprzespana noc.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

Rozdział 45.

Mój brzuch zaraz pęknie. Czuję w nim tyle motylków, cały żołądek mi się skręcił, a nogi mam miękkie. Stoję w miejscu i nie wykonuję nawet najmniejszego ruchu ręką, czy nogą. Cały świat wiruje i czuję jakbyśmy byli tutaj sami, na pięknej łące przy oceanie. Kiedy León odsuwa się i nasze usta już się nie stykają, nie mam pojęcia co zrobić i powiedzieć. Patrzymy sobie prosto w oczy i stoimy w ciszy. Deszcz stał się jeszcze silniejszy. Nagle do chłopaka dzwoni telefon. On bez wahania wyjmuje urządzenie z kieszeni kurtki i przykłada do ucha. Obserwuję dokładnie każdy jego ruch. Komórka jest cała mokra, ale najwidoczniej nic poważnego się jej nie stało skoro ktoś do niego dzwoni. León nie patrzy się na mnie tylko na ziemię i nie próbuje nawet podnieść wzroku.
- Halo? - chowa rękę o tylnej kieszeni spodni. - Dobra zaraz będę. - szybko się rozłącza i zaczyna iść w przeciwną stronę szpitala.
Nawet na mnie nie spojrzał tylko odszedł. Bez słowa, bez niczego, po prostu sobie poszedł. Pocałował mnie i poszedł. Jakby nic wielkiego się nie wydarzyło. Obserwuję jak się oddala, aż w końcu pozostaję sama na środku alei. Nie wierzę w to co się właśnie stało. Jak wielkim dupkiem trzeba być, żeby pocałować kogoś i po jakimś głupim telefonie zostawić tą osobę samą bez żadnego słowa i wyjaśnienia? Czuję się jak ostatnia debilka. Zaczynam płakać i bezsilna wracam do szpitala, po moją torbę, którą tam zostawiłam. Jak on mógł to zrobić? Dlaczego mnie pocałował? Zrobił to żeby mnie ośmieszyć i zostawił mnie samą?
Po około dziesięciu minutach drogi jestem już przed wejściem do szpitala. Przeglądam się w szerokich, szklanych drzwiach. Tak jak myślałam, wyglądam okropnie. Biorę głęboki oddech i pcham delikatnie drzwi. Idę korytarzem, czując na sobie wzrok wszystkich, których mijam. Nigdy nie widzieli dziewczyny, która stała w deszczu? Pukam do gabinetu lekarza, u którego byłam jakiś czas temu. Kiedy słyszę zza drzwi cisze proszę, łapię za klamkę i nieśmiało przekraczam próg. Doktor na mój widok wstał aż z krzesła. Pociągam nosem i tłumaczę, że zostawiłam torebkę.
Doktor podaje mi moją własność, dziękuję mu i otwieram szybko drzwi.
- Chwileczkę! - w ostatniej chwili przed wyjściem zatrzymuje mnie donośny głos lekarza. Odwracam głowę i przecieram twarz z łez, które jakimś dziwnym cudem przestały już lecieć.
- Niech Pani usiądzie, wysuszy się trochę i może niech Pani po kogoś zadzwoni. Nie zanosi się na koniec ulewy. - mężczyzna prowadzi mnie powoli do biurka i odsuwa krzesło.
Dziękuję mu i biorę chusteczki, które mi podstawił. Widzę, że chce skomentować to jak wyglądam, ale jestem mu bardzo wdzięczna, że tego nie robi. Po dwudziestu minutach siedzenia w gabinecie i rozmawianiu z mężczyzną o moim życiu, postanawiam zadzwonić po taksówkę. Wyschłam trochę i mam nadzieję, że teraz kierowca pozwoli mi wsiąść do auta. Opowiedziałam lekarzowi chyba historię o całym moim życiu od dzieciństwa do teraz, pomijając ostatnie wydarzenia. Kiedy taksówka podjeżdża pod ogromny budynek, dziękuję mężczyźnie i szybkim krokiem udaję się do pojazdu. Proszę młodego mężczyznę o szybki dojazd do akademika. Jadąc wyjmuję telefon, który dostałam od Francesci w zastępstwie za mój, którego tak ładnie ostatnio potraktowałam. Nie jest jakiś dobry ale ważne, że mam kontakt z ludźmi. Szukam w nim numeru Diego, ale niestety zapomniałam go wpisać. Cały czas myślę o Leónie, pocałunku i całej tej sytuacji w szpitalu. Płacę kierowcy i wchodzę do akademika. Otwieram drzwi od pokoju i od razu moją uwagę przyciągają dwie osoby. Francesca stoi zdenerwowana obok mojego łóżka, a przed nią stoją dwie odrobinę wyższe od niej dziewczyny. Kiedy postacie się odwracają, momentalnie zaciska mnie w żołądku. Suka z różowymi kudłami mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu, a blondyna stoi szczęśliwa i robi miny. Przyglądają mi się bardzo uważnie, a ja już czuję, że nie wytrzymam za chwilę.
- O proszę. Jest i właścicielka pokoju. - Mindy uśmiecha się cwaniacko i myśli, że nie widać pomarańczowej szminki na jej zębach.
Splata ręce i się krzywi.
- Co się tu dzieje? - patrzę na każdą dziewczynę i nie rozumiem o co chodzi?
- Twoja współlokatorka wpadła na mnie kiedy wychodziłam z łazienki i zniszczyła moją mp4.
- Przecież powiedziałam, że to przez przypadek! - wtrąca się Fran.
- Nie odzywaj się. - wysoka blondynka piorunuje Francescę spojrzeniem.
- Wyjdźcie stąd. - nakazuję.
- Najpierw, ona odda mi pieniądze. - różowa Barbie wskazuje palcem na Fran, a ja mam ochotę go jej uciąć.
- Wynoście się. - mówię oschle i zaciskam zęby.
- Nie wtrącaj się cielaku. Wyglądasz jakbyś właśnie wróciła z wojny. Ale balu niestety nie będzie i nie zgubisz swojego wstrętnego buta, a twój książę się nie zjawi. - Mindy zaczyna się śmiać, a ja uświadamiam sobie w tym momencie jak bardzo kropnie wyglądam.
Jestem cała spłakana, mam przemoczone ubrania, buty są całe w błocie, a mój makijaż cały spłynął. Wyglądam jak ostatnie nieszczęście. Moje włosy to jakaś totalna porażka. Muszę je zapuścić bo mam dość tego, że są takie krótkie i nic nie mogę z nimi robić. Zaciskam pięści i gryzę się w język żeby nie powiedzieć nic niestosownego. Nie mogę znieść tego, że ta wredna małpa jest taką suką.
Nagle, niespodziewanie do pokoju wchodzi Federico z Andrésem. Patrzą na nas ze zmieszanym wyrazem twarzy. W końcu jednak Federico postanawia się odezwać.
- Hej? - patrzy na dwie nieproszone dziewczyny.
- Wszystko okej? - Andrés dołącza się do rozmowy, a kiedy próbuję mu odpowiedzieć, że tak - Mindy się wtrąca.
- Nie. - mówi głośno i wysokim tonem dziewczyna. - Nie jest okej.
Dziewczyna ponownie zwraca się do Francesci i patrzy na nią z uniesioną brwią. Mam ochotę podejść do niej i wyrwać jej te ohydne różowe kudły. Dziewczyna kontynuuje.
- Oddasz mi pieniądze. - mówi stanowczo.
- Nie, nic Ci nie odda. - robię krok w stronę dziewczyny. Federico lekko łapie mnie za rękę, przez co się trochę uspokajam.
- O co w ogóle chodzi? - pyta zdezorientowany Fede.
- O nic. One już wychodzą. - piorunuję dziewczyny wzrokiem ale one nic.
- Wyjdźcie. - niespodziewanie Andrés się odzywa.
- Oddaj mi pieniądze! - w momencie Mindy wybucha i zaczyna krzyczeć na dziewczynę.
Nie wytrzymuję i ruszam w stronę dziewczyny. Łapię ja za rękaw podkoszulki i zaczynam ciągnąć. Federico od razu próbuje mnie odciągnąć ale ma trudności. Nagle blondynka łapie za czerwony kubek Francesci i wylewa jego zawartość na mojego laptopa.
- Nie! Co ty zrobiłaś?! - podbiegam szybko do stołu i białą bluzką, która leżała obok próbuję wytrzeć sprzęt.
Francesca razem z chłopakami podchodzą do mnie i próbują mi jakoś pomóc. W tym momencie dziewczyny wychodzą z pokoju z uśmiechem na twarzach. Nie mam zamiaru ich zatrzymywać ani żadne z nas z resztą. Słyszę ich śmiech z korytarza i i ledwo powstrzymuję się przed pójściem do nich i wygarnięciem im co o nich myślę. Przez około dwadzieścia minut próbowaliśmy włączyć komputer ale niestety na marne. Francesca pytała mnie czy byłam u Thomasa i oczywiście skłamałam mówiąc, że miał badania i nie chciałam dłużej czekać, więc postanowiłam wrócić do domu na piechotę ale złapała mnie burza. Na temat mojego stanu czyli tego, że byłam spłakana wmówiłam im z trudem, że rozpłakałam się kiedy myślałam o Thomasie, potem o tacie i o tym, że bardzo za nim tęsknię. Nie wiem czy uwierzyli, ale warto mieć nadzieje. Resztę dnia spędziliśmy we czwórkę. Oni sobie gadali, a ja udawałam że jestem w temacie, a tak naprawdę myślami byłam zupełnie gdzie indziej, a dokładnie przy Leónie. Zastanawiałam się gdzie był i nadal to robię. Nie mogę nawet na moment zapomnieć tego co stało się w parku. Pocałował mnie. To aż niewiarygodne, a jednak stało się. Ten pocałunek nie był taki jak te, których do tej pory doświadczałam. Ten się różnił, był inny. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłam. W całym swoim życiu miałam dwóch chłopaków, których mój tata oczywiście nie lubił bo jeden był albo za mały, za brzydki, za głupi albo po prostu mu się nie podobał i tyle. Mój najdłuższy związek trwał może pięć miesięcy? A czuję, że ten pocałunek był lepszy niż te wszystkie przez te parę miesięcy. Szkoda, że León po chwili miał mnie już zupełnie w dupie i poszedł sobie od razu po jakimś głupim telefonie. Bez słowa, bez żadnego gestu, pożegnania, bez niczego po prostu zostawił mnie w środku ulewy pośrodku opustoszałego parku. Nic dziwnego, że zalałam się łzami bo czułam się upokorzona i nadal tak się czuję. Leżę w łóżku i jest już prawie czwarta nad ranem, a ja nadal nie mogę zasnąć. Mój komputer nadaje się do wyrzucenia. Zostałam bez telefonu, bez komputera i bez słowa wyjaśnienia. Słyszę delikatne pochrapywanie Fran i ja też próbuję zapaść w sen.
Zrywam się z łóżka i podlatuję do dziewczyny. 
- Francesca! Wstawaj! Zaspałyśmy!
Dziewczyna niechętnie wstaje z łóżka i się przeciąga. Widzę, że zaczyna się ubierać więc teraz bez wątpliwości, że nie pójdzie spać, wychodzę szybko do łazienki. Kiedy otwieram drzwi, zauważam Camilę. Stoi tyłem i nic nie mówi.
- Cami? Co ty tutaj robisz tak wcześnie?
Dziewczyna nie odpowiada. Nie rusza się tylko stoi tyłem i patrzy się w podłogę ze spuszczoną głową. Podchodzę do niej i łapię za ramię. Kiedy dziewczyna odwraca się, momentalnie zaczynam krzyczeć. Jej twarz jest cała w krwi, a w ręce trzyma nóż, który jest we krwi. Następnie zerkam na jej nadgarstki, które są całe pocięte. Mój krzyk może teraz usłyszeć już każdy w akademiku. 
- Camila! Chodź szybko! - łapię ja za zakrwawione ręce i ciągnę do pokoju. 
Kiedy wybiegam na korytarz, zauważam Federico, który jest oparty o ścianę obok drzwi do mojego pokoju. On także jest cały we krwi i widzę, że jest poważnie ranny w brzuch. Skóra z jego lewego policzka jest zdarta i widać tam żywe mięso. Zaczynam ponownie krzyczeć i otwieram z hukiem drzwi. Wpycham ich ledwo stojących do środka. 
- Francesca pomóż mi! - podbiegam do szuflady i szukam w niej apteczki. Nie słyszę odpowiedzi ze strony dziewczyny. - Francesca!
Odwracam się, a Fran stoi cala zapłakana, z rannym kolanem i tak jak Camila - zakrwawionymi rękami. Zaczynam płakać, krzyczeć i nie wiem co robić. Co się dzieje? Kto im to zrobił? Patrzę się na nich i widzę jak umierają. Drzwi od pokoju się otwierają, a do środka wchodzi mój tata. Jest cały i zdrowy. Podbiegam do niego i przytulam najmocniej jak potrafię. Zaczynam czuć ogromny ból w podbrzuszu. Oddalam się delikatnie i spoglądam w dół. Widzę nóż w ręce mojego taty, który jest we krwi. Z mojego brzucha zaczyna lecieć krew. Z zaszklonymi oczami spoglądam tacie prosto w oczy. Patrzy się na mnie kamiennym spojrzeniem. W jego oczach widzę szał.
- Tatusiu. - kolejna łza uwalnia się i spływa po policzku. 
Za tatą pojawia się moja mama w zakrwawionej i podartej sukni ślubnej, która po chwili upada po zadaniu ciosu przez mojego ojca. Wbił jej nóż prosto w serce. Ledwo trzymam się na nogach. Zauważam stojącego obok Leóna, który przygląda się całej sytuacji. Nic nie robi. Nie próbuje mi pomóc, ani mnie ratować. 
- León... - szepczę, ponieważ nie mam siły już mówić głośno.
W tym samym momencie po raz kolejny czuję jeszcze większy ból w okolicach wątroby. Upadam na podłogę i resztkami sił szepczę do chłopaka z prośbą o pomoc. On po prostu przechodzi obok mnie i wychodzi. Zamyka za sobą drzwi i zostawia mnie samą. Zamykam oczy i czuję, że nie mam już siły walczyć. 
- Violetta! - Francesca mnie szarpie.
Otwieram oczy i zaczynam bardzo głośno oddychać. Rozglądam się po pokoju i wszystko jest tak jak przedtem. Patrzę dziewczynie prosto w oczy i rzucam się jej na szyję.
- Matko Fran! Nic Ci nie jest! - uśmiecham się szeroko.
- A co miałoby mi niby być?
- Miałam taki okropny koszmar! Ty w nim byłaś, Fede, Camila, mój tata, moja mama i... - zacinam się.
- I León? - dokańcza za mnie dziewczyna i zerka na mnie kątem oka.
Spuszczam wzrok i zaczynam skubać skórki od paznokci. Nie mam ochoty już o tym gadać.
- Okej, nie musisz mówić. Chodź. Uspokój się i zbieramy się.
Potakuję i wstaję z łóżka. Zaczynamy się szykować. Idę wziąć szybki prysznic i robię poranną toaletę. Zakładam granatowe spodnie z wysokim stanem i białą koszulę z granatowym kołnierzykiem i guzikami. Do tego zwykłe, czarne botki. Nie biorę dzisiaj butów na zmianę. Pakuję zeszyty do torby i wylewam na siebie tonę perfum od Gucciego. Zakładam kurtkę i udajemy się razem z Francescą na uczelnię. Muszę dzisiaj odwiedzić Thomasa, ponieważ od czasu wypadku jeszcze tego nie zrobiłam. Wchodzimy do ogromnego budynku i kierujemy się w stronę sali. Witamy się ze wszystkimi i wchodzimy do klasy. Zajęcia mijają nam bardzo szybko. Po czterech godzinach siedzenia na wykładach, idziemy na przerwę. Mamy dwadzieścia pięć minut wolnego czasu.
- Hej, może skoczymy do spożywczaka bo głodna jestem. - mówi Ludmiła, która trzyma się za brzuch.
Wszyscy jej przytakujemy i kierujemy się w stronę szafek. Po drodze zauważam pewna twarz, na widok której mam ochotę zwymiotować. Różowa małpa Mindy siedzi jakiemuś kolejnemu fagasowi na kolanach. Wow, kolejny do zaliczenia. Całą paczką trzymamy się blisko i wszyscy patrzymy się na ta samą osobę. Oczywiście, że opowiedziałyśmy reszcie co się wczoraj stało. Kiedy jesteśmy już bardzo blisko dziewczyny, zauważam, że chłopak, któremu siedzi na kolanach to León. Ona wypina te sztuczne cycki w jego stronę i siedzi okrakiem na jego kolanach. Mam ochotę zwymiotować. Chłopak zauważa mnie i z obojętnym wyrazem twarzy patrzy się na mnie chamsko. Postanawiam wykorzystać sytuację. Zmieniam kierunek i skręcam w prawą stronę, do ławek przy oknach.
- Viola, co ty robisz? - pyta zdenerwowana Camila.
Ignoruję jej pytanie, tylko pewnym krokiem podchodzę do "zakochanych". Z boku zauważam stojących Maxiego i Diego, a po drugiej stronie Brodueya. Staję przed Leónem i tą dziwką. Dziewczyna śmieje się i najwyraźniej jeszcze mnie nie zauważyła. Po chwili jednak odwraca głowę i uśmiech automatycznie schodzi jej z twarzy.
- Chce się dowiedzieć kiedy oddasz mi pieniądze. - mówię pewnym głosem, co bardzo mnie dziwi.
- Słucham? - czy ona udaje głupią?
- Violetta chodźmy już stąd. - Fran łapie mnie za nadgarstek ale się wyrywam.
Mindy wstaje z kolan Leóna i jesteśmy teraz sobie równe. Dziewczyna z uniesionymi brwiami przygląda mi się i udaje, że nie wie o o mi chodzi. Żałosne.
- Więc? - splatam ręce na piersi i czekam na jej odpowiedź.
- A niby za co ofiaro losu? - dziewczyna zaczyna się śmiać.
- Za mojego laptopa, którego wczoraj zniszczyłaś. - wszyscy skupili już swoją uwagę na nas.
- Zepsułaś jej laptopa? - León, który nadal siedzi na ławce odzywa się zupełnie niepotrzebnie.
- Szmata sama sobie na to zasłużyła! - dziewczyna wykrzykuje, a ja rzucam się na nią.
Broduey razem z Diego rozdzielają nas. Mindy rzuca się w moją stronę, ale przytrzymuje ją jakiś mężczyzna. Stoję już spokojna, a ona jest jeszcze bardziej agresywna niż ja chwilę temu. Przyglądam się jej i słucham jak mnie wyzywa.
- Chodźmy. - Andrés mówi niskim tonem.
Kiwam tylko głową i oddalam się. Cała ekipa idzie za mną. Diego i Broduey zostają z nimi, ale rzucam im z daleka delikatny uśmiech i nieme dziękuję.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam! - słyszę zza pleców.
Biorę szybko kurtkę i zamykam szafkę. Nagle słyszę krzyki, że Mindy biegnie w moją stronę. Odwracam się gwałtownie i widzę, jak León odciąga ją do ściany. Mierzę ich wzrokiem i wychodzę z uczelni.
- Co to miało być? - Ludmiła wydaje się być przerażona, a przecież nic takiego się nie stało.
- Nie powinnaś dopuścić do takiej sytuacji. - Francesca mówi zdenerwowana.
- Nic się nie wydarzyło. - wzruszam ramionami i zapinam kurtkę.
- Prawie się pobiłyście! I ty uważasz, że nic się nie stało? - Camila się wtrąca i kręci z niedowierzania głową.
Na dźwięk otwieranych drzwi od uczelni, wszyscy się odwracamy. W progu stoi León ubrany w kurtkę. Przygląda mi się uważnie.
- Niech uważa z kim zadziera. - mówię, patrząc się centralnie na chłopaka ze zmarszczonym czołem.
Odwracam się i idę w stronę najbliższego sklepu spożywczego. Reszta idzie obok ale już nic nie mówią. Widzę tylko, że wymieniają się wzajemnie spojrzeniami. Ignoruję to. Nie będę sobie pozwalać na takie traktowanie, a León... nie wiem po co się w ogóle wtrącał? Ktoś go prosił o coś? Najpierw mnie całuje po czym mnie zostawia bez słowa, a teraz wtrąca się w nieswoje sprawy tak po prostu. Mam dość tego wszystkiego. Mam ochotę wrócić do mojego starego życia do Madrytu.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

Notka: Przepraszam za jakiekolwiek błędy! Rozdział się podoba?