Rozdział 15.

- Violetta. - słyszę cichy głos Francesci.
- Co? - jęczę do niej z łóżka.
- Wychodzę. - spoglądam na nią, próbując otworzyć zaspane oczy.  - Dokąd? - przecieram oczy palcami.
- Potem Ci powiem. - pakuje coś do torby i zamyka za sobą drzwi.
Rozglądam się po pokoju. Wstaję powoli z łóżka i podchodzę do lodówki. Wyjmuję mały jogurt, chleb i serek. Zjadam, po czym udaję się do łazienki. Wchodzę do kabiny ale woda nie leci. Wchodzę do drugiej, to samo. Pewnie nie ma wody. Sprawdź trzecią. Odzywa się moja podświadomość.. I faktycznie, woda jest. Wychodzę z kabiny i myję zęby. Wyglądam jak trup. Zawsze tak wyglądam z rana. Żadna nowość. Wchodzę do pokoju i biorę telefon do ręki. W tym samym czasie dzwoni tata. 
- Halo? - odzywam się pierwsza.
- 100 lat, 100 lat, niech żyje, żyje nam! - słyszę w słuchawce trzy znajome mi głosy.
- O matko... - mówię przez zęby.
- Jeszcze raz, jeszcze raz! Niech żyje, żyje nam! Nieeeech, żyje nam! A kto? Violetta! - co za żenada.
Myślę, ale uśmiecham się bo to kochane z ich strony.
- Dziękuję wam bardzo. - mówię pełna szczęścia.
- Jak spędzasz urodziny? - pyta mnie tata.
- Siedzę w pokoju z ręcznikiem na włosach i piżamie. - śmieję się.
- Ale wychodzisz gdzieś?
- Nieee. Raczej nie. Może pójdę z moimi znajomymi do kawiarni.
- Aha, no tak. - zapada cisza.
Niezręczna cisza.
- Wysłałem Ci paczkę na urodziny! Powinna dzisiaj dojść! - słyszę nagle w słuchawce.
- Och, dziękuję. Wiesz, że nie musiałeś.
- Ale mogłem, więc wysłałem. - śmieje się.
- Dziękuję, jeszcze raz. Dam Ci znać jak paczka przyjdzie. Ale muszę kończyć, bo muszę wysuszyć włosy i się ubrać. - oznajmiam.
- Dobrze dobrze. Trzymaj się! Pa. - słyszę w słuchawce trzy głosy.
- Pa. - rozłączam się i odkładam telefon na łóżko. Ciekawe gdzie jest Francesca? Zakładam na siebie czarne dresy i białą, zwyczajną koszulkę. Białe, ciepłe skarpetki i zaczynam się uczyć. Dlaczego zrobili nam dzisiaj wolne? Akurat tego dnia...

***
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Sprawdzam telefon i jest już 16. Podchodzę do drzwi i widzę starszego mężczyznę z paczką w rękach.
- Dzień dobry. - wita się.
- Dzień dobry. - odpowiadam uprzejmie.
- Pani Violetta Castillo?
- Tak. O co chodzi?
- To przesyłka dla pani. - Pewnie od taty.
- Dziękuję. - biorę paczkę od mężczyzny.
- To wszystko. Miłego dnia.
-  Do widzenia.
Zamykam drzwi i odkładam paczkę na łóżko. Siadam obok i się jej przyglądam dobre 10 minut, zastanawiając się co w niej jest. Kiedy zamierzałam otworzyć paczkę, ktoś puka do drzwi. To Federico.
- Hej. - stoi i opiera się o ścianę jedną ręką.
- Hej. - nie zdążyłam odpowiedzieć, a chłopak już wszedł do środka.
Spoglądam na niego.
- Proszę, wejdź. - mówię ironicznie.
- Hah dzięki. - śmieje się lekko.
Siada na łóżku i się rozgląda.
- Fajnie mieszkacie. Tak tu przytulnie. Jak w igloo. - śmieje się.
Odpowiadam uśmiechem. Przyglądam się jego ubraniom. Ma na sobie czarne rurki, białą koszulkę i czarną marynarkę, a do tego białe, długie conversy. Zastanawiam się, dlaczego się tak ubrał, ale nie będę pytać.
- Dlaczego się tak ubrałeś? - no oczywiście musiałam to powiedzieć...
- Tak, czyli jak? - spogląda na swoje ciuchy i się do mnie uśmiecha.
- Tak... Inaczej. - nie wiem jak to ująć.
- Nie wiem. Tak jakoś. - wzrusza ramionami i patrzy na moją paczkę.
- Violetta! - krzyczy i wstaje z łóżka, a ja aż podskakuję.
Podchodzi do mnie i się szeroko uśmiecha.
- Wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń i wszystkiego, wszystkiego dobrego.
- Och, dziękuję. - uśmiecham się i go przytulam.
Odwzajemnia uścisk.
- Co to za paczka? - puszcza mnie i odwraca się, wskazując palcem paczkę.
- Nie wiem. Dostałam ją od taty na urodziny. Miałam ją właśnie otwierać, ale zapukałeś ty.
- Przepraszam... Otwórz teraz. - nalega.
- Okej.
Podchodzę do niewielkiej paczki i zaczynam ją rozpakowywać. Na wierzchu widnieje napis Wszystkiego najlepszego! Uśmiecham się pod nosem i robię swoje. Rozrywam taśmę i otwieram.
Jest ciemno w środku. To znaczy w sensie, że jest tam coś ciemnego. Sięgam po to ręką i wyjmuję piękną granatową sukienkę. Rozkładam ją w powietrzu i zaczynam podziwiać. Jest piękna.
- Jest ładna. - słyszę głos Fede.
- Tak, to prawda. Śliczna. - dopowiadam.
- Tata ma niezły gust.
- Taa... Pierwszy raz odkąd pamiętam. - mówię cicho.
- Co?
- Nie, nic. - trzącham głową i odkładam sukienkę na bok.
Federico mówi, że tam jest coś jeszcze. Spoglądam na niego. Po chwili, wyjmuje z paczki białe, śliczne buty na obcasie. Otwieram szerzej oczy. Zabieram je bawiącemu się obcasami, Fede.
- Wow. - moja reakcja.
- No to przebieraj się. - słyszę głos Fede.
- Że co? - patrzę na niego ze zdziwieniem.
- Masz sukienkę, buty. - zakładaj to wszystko i wychodzimy świętować twoje urodziny! - mów uradowany.
- Chyba nie urządziliście mi żadnej imprezy prawda? - spoglądam na niego złowrogim wzrokiem.
- Nie, no co ty! Przcież nie chciałaś żadnej imprezy! A my, jako uczciwi i szanujący Cię ludzie - będziemy świętować twoje urodziny w kawiarni.
- Dobra. - rzucam szybko i wychodzę do łazienki się szybko obmyć.
Po 5 minutach jestem z powrotem. Czuję na sobie wzrok Federico, śledzącego moje wszystkie ruchy.
- Ile Ci to zajmie? - dopytuje się.
- Tyle ile potrzeba. - odpowiadam szorstko.
Nie podoba mi się, że uknuli to przede mną. Siadam przed lustrem. Szukam mojego podkładu i pudru Fran. Nakładam na siebie cienką warstwę. Następnie biorę do ręki granatowy cień i lekko nakładam na powieki. Do tego czarny eyeliner. Grube i dłuższe kreski, na dole i na górze. Muszę jakoś wyglądać. Jasna szminka i tusz do rzęs.
- Dlaczego dziewczyny marnują na to czas?
- Na co konkretnie? - odpowiadam robiąc ostatnią kreskę.
- No chodzi mi o to, że siedzicie tyle czasu przed tym lustrem, nakładacie tyle tego na siebie. Te wszystkie pudry, cienie, kredki do oczu, szminki. Na co wam to? - pyta, nie rozumiejąc dziewczyn.
- Robimy to dla was. Czyli chłopaków. To znaczy ja nie, ale większość tak. Przede wszystkim malujemy się dla nas, bo czujemy się ładniejsze. - odpowiadam malując usta.
- Nie potrzebne wam to. Każda dziewczyna jest ładna, na swój sposób. - odpowiada, patrząc się na mnie.
Wstaję z krzesła i podchodzę do szafki nocnej po szczotkę. Staję ponownie przed lustrem i zaczynam czesać włosy.
- No dajmy np. ty. - Nie potrzebny Ci makijaż. Bez niego jesteś śliczna. - mówi, po czym odwracam się do niego.
Okładam szczotkę i podchodzę do sukienki.
- Mógłbyś? - patrzę na niego porozumiewawczym wzrokiem.
- A tak jasne. - odwraca się.
- Moim zdaniem makijaż dziewczynom nie jest potrzebny, ale jeśli chcą to się malują. Szczególnie takie dajmy na to 14-15-latki. Malują się nie wiadomo jak. I po co to? Żeby dodać sobie wieku. Wyglądają niby jak dorosłe, a w rzeczywistości to dzieci. - mówię przeciskając się przez sukienkę.
- No masz racje. Ale np. ty.
- Co ja? - patrzę się na siebie w lustrze, sprawdzając czy sukienka dobrze leży.
- Po co ty się malujesz?
- Bo wydaje mi się, że jest mi tak lepiej. Lepiej się czuję i nie lubię siebie bez makijażu. - biorę buty i zakładam je na nogi.
- Dobra to ja już nie mam pytań. - wzdycha.
- Gotowa. - mówię, przyglądając się sobie w lustrze.
- Wow. Wyglądasz... Wow. - odwraca się i patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Dzięki. Chyba. - śmieję się lekko.
- Potrzebuję małej białej torebki. - oznajmiam mu.
- Poszukam Ci jakiejś w szafie.
- Okej.
Po kilku minutach Federico podaje mi białą, małą torebkę w kształcie serca, na łańcuszku. Idealnie pasuje. Ma gust.
- Dzięki. Świetnie pasuje. - mówię z uśmiechem.
- Też tak sądzę. - odwzajemnia uśmiech.
Wyglądam bardzo wyjściowo. Aż za bardzo. Sukienka jest piękna. Jest granatowa z białym przyszytym grubym paskiem i dużą białą kokardą, która moim zdaniem nadaje uroku sukience. Jest idealna w długości. Dosięga prawie do kolan. Nie ma rękawów. Na górze jest wąska, a od pasa rozchodzi się i jest kloszowana. Buty są klasyczne, białe. Obcasy mają jakieś dziesięć centymetrów długości. Trochę dzięki nim urosłam, z czego bardzo się cieszę, bo nie jestem zbyt wysoka. Wkładam telefon do torebki i zakładam ją na ramię.
- Możemy iść? - pyta mnie Federico.
- Możemy. - wychodzimy z pokoju i zamykam drzwi.
Klucz chowam do torebki. Wychodzimy z budynku. Nagle Federico mnie zatrzymuje i wyjmuje coś z kieszeni. Czy to jakiś żart? On naprawę myśli, że założy mi opaskę na oczy? Więc on, chyba naprawdę chce żebym się dzisiaj zabiła w tych butach.
- Co ty wyprawiasz? - patrzę na opaskę.
- Zakrywam Ci oczy, a na co to wygląda?
- No chyba sobie żartujesz! Chcesz żebym zginęła w tych butach? - odsuwam się od niego.
- Spokojnie. Będę Cię trzymał, zaufaj mi. - uśmiecha się, a ja nie protestuję.
Szczerzy się i zakłada mi czarną opaskę. Bierze mnie za rękę i prowadzi do kawiarni. Pewnie nie chce, żebym coś zobaczyła. Szliśmy jakiś czas, aż w końcu słyszę, że otwierają się drzwi. Prowadzi mnie do środka. Czuję, że zaczyna rozwiązywać opaskę. Kiedy już jej nie mam, nie mogę uwierzyć w to co widzę.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komenatrz ~ 

3 komentarze:

  1. Rozdział cudny! ♥ Nie mogę się doczekać jak ta impreza będzie wygląd! Pewnie coś się wydarzy! ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow bardzo podoba mi się ze pokazałaś swój punkt widzenia na sprawę makijażu ze dzieki temu co napisalas poznajemy cb 😊 strój Violi 😍

    OdpowiedzUsuń