Rozdział 14.

Sobota. Najlepszy dzień w tygodniu. Dzień, który występuje po piątku. Dzień, w którym nie trzeba wstawać o 6:30 i iść na uczelnię. Dzień, kiedy mam na wszystko wywalone. Budzę się o godzinie 11:50. Wow. Naprawdę zaszalałam. Kiedy patrzę na łóżko Fran, nie ma jej tam. Gdzie ona jest? Wstaję i podchodzę do stolika, na którym leży mała karteczka.

Nie chciałam Cię budzić. Jestem w Mercado z Camilą. Jak wstaniesz dołącz do nas.
                                                                                                                    Fran xoxo
Po przeczytaniu zaczęłam się przygotowywać.

__________________________________________________________________
Francesca
- Gadałaś z Fede? 
- Tak. Wszystko jest załatwione. - odpowiada Cami z szyderczym uśmieszkiem.
- I jak ją przyprowadzicie? Wiecie, że ona jest strasznie uparta. - śmieję się.
- Spokojnie. Federico przyjdzie do waszego pokoju przed siedemnastą. Powie jej coś, że wszyscy z okazji jej urodzin spotkamy się w kawiarni i takie tam...
- Myślisz, że to się uda? - pytam lekko zdenerwowana.
- Tak, myślę że... - zatrzymuje się i patrzy na coś za moimi plecami.
Kiedy się odwracam widzę zerkającego na nas Leóna. Po chwili odwraca wzrok i wychodzi z kawiarni.
- To było dziwne. - mówię, odwracając się do Camili.
-  Ignoruj go. - mówi obojętnie. - No więc jeśli chodzi o ten plan...

__________________________________________________________________
Violetta
- No gdzie ona jest?! - biegam po całym pokoju.
- Cholera jasna, gdzie ja ją położyłam? Rzuciłam ją gdzieś pewnie bez zastanowienia i teraz mam za swoje. Nie no przecież cały czas miałam ją na nadgarstku. - panikuję coraz bardziej.
Zgubiłam ją. Musiałam ją zgubić. Nie wybaczę sobie tego jeśli naprawdę jej nie znajdę. To była pamiątka po mojej mamie. Kupiła mi tę bransoletkę, kiedy miałam 5 lat. Dała ją mojemu tacie na przechowanie kiedy zachorowała. Miał mi ją dać, kiedy skończę 14 lat. A teraz ją zgubiłam. Nie rozstawałam się z nią nigdy. Nawet jeśli nie miałam jej na ręce to trzymałam ją w torebce. Kiedy mam ją przy sobie, to tak jakby mama była przy mnie. Chyba muszę się już pogodzić, z tym, że jej już nie zobaczę. Biorę torebkę i wychodzę. Ubrałam się w czarne jeansy i czarną, cieplutką bluzę z białym napisem 2 words, 1 finger. Idealna na mój dzisiejszy humor. Do tego białe conversy. Jest godzina 13:15. Za ok. 20 minut powinnam tam być.

***

Wchodzę do budynku i od razu zauważam Fran i Cami. Siedzą na kanapie i coś piją. Podchodzę bliżej.
- Hej, przepraszam, że tak późno ale miałam mały problem. - siadam na przeciwko nich.
- Co się stało? - pyta Camila.
- Nic takiego. Po prostu nigdzie nie mogę znaleźć bransoletki od mojej mamy. I jestem trochę smutna z tego powodu.
- To ta co ją nosiłaś nieraz? Ta złota z nutkami?- pyta przejęta Francesca.
- Tak... - spuszczam wzrok. - Mogę łyka? - pytam Fran, wskazując palcem na jej kubek.
- Jasne. - podaje mi kubek z uśmiechem.
- Co pijesz? - pytam zanim biorę łyka.
- Kakao.
Biorę łyka, potem drugiego i trzeciego, aż w końcu wypijam jej całą zawartość kubka. 
- Skończyłaś już? - słyszę głos Fran.
Kiedy na nią spoglądam widzę jak się uśmiecha.
- Tak. - oddaje jej kubek i zaczynam się śmiać. - Co porobimy?
Francesca i Camila spoglądają na siebie i nic przez chwilę nie mówią.
- Uhmm, nie możemy, bo... - jąka się Fran.
- Booo? - unoszę brew i spoglądam na nią.
- Mamy plany. - wtrąca się Cami.
- Jakie plany? 
- Nie ważne. - sztuczny uśmiech pojawia się na ich twarzach.
- Jak tam chcecie. Ja lecę. Może znajdę bransoletkę jak dokładnie poszukam.
- Nooo... Powodzenia. - szczerzy się Fran.
- Jesteście dziwne. - wstaję i wychodzę z kawiarni.
Idę w stronę restauracji, w której ostatnio byłam z Francescą. Zgłodniałam i mam ochotę na tego hamburgera, którego zamówiłam. Był pyszny. Po drodze widzę to samo czarne auto, które widziałam już kilka razy. Wysiada z niego trzech chłopaków, a za nimi ten, którego tak nie cierpię od kilkunastu dni. Idę przed siebie, lecz wzrok nadal kieruję na nich. Zaczynają iść w moją stronę. Czy oni tu idą? O matko. Oni tu idą. Może przyspieszę to na nich nie wpadnę. Nie no co ja wyprawiam... Zachowuję się jak małe dziecko. Będę szła normalnym krokiem, a na nich nie będę zwracać uwagi. 
- Hej laluniu! - słyszę za plecami.
Cholera.
Przyspieszam lekko i udaję, że nie słyszę.
- Zaczekaj na nas! - słyszę kroki tuż za mną.
Ktoś łapie mnie za ramię. Zaczynam panikować. Odwracam się.
- No co uciekasz? - mówi chłopak, który trzyma mnie za ramię. 
Jest przystojny i umięśniony. Ma krótkie, czarne włosy i piękne oczy. Ubrany jest w czarą koszulkę i szare jeansy. Na nogach ma czarne trampki. 
- Hej, żyjesz? - macha ręką przed moją twarzą.
- Weź zabierz tą rękę. - odsuwam się lekko.
- Uuuu zadziorna. - uśmiecha się złośliwie.
- Bardzo. Szczególnie wtedy, kiedy zaczepia mnie jakiś pajac na ulicy.
- Pajac? - prycha. - Nie stać Cię na coś lepszego? - zaczyna się śmiać a z nim cała reszta.
- Nie no. Zrozumiałbym słowo chuj, cham, debil, skurwiel. Ale pajac? - zaczyna się głośniej śmiać.
- Ja nie używam takich słów. - splatam ręce.
- Widzę właśnie. Bogata panienka, która myśli, że jest cudowna i zachowuje się jak księżniczka. 
- Wcale, że nie! Nawet mnie nie znasz. Czego ty w ogóle ode mnie chcesz? - zaczynam podnosić głos.
Nie rozumiem go. Idę sobie spokojnie, a on jak gdyby nigdy nic podchodzi, łapie mnie za ramię i nabija się ze mnie.
- Nie znam Cię, ale już mogę stwierdzić to po twoim zachowaniu. Chociaż muszę przyznać, że pupę masz całkiem niezłą. - spuszcza wzrok i mnie obserwuje.
- Dupek.
- Oł... Nasza księżniczka się wkurzyła. - śmieje się i odwraca do swoich durnych znajomych.
Kiedy się ze mnie nabijają, wychylam się i widzę szanownego pana Leóna. Stoi całkiem z tyłu, opiera się o płot i patrzy przed siebie. Udaje, że nic nie słyszy i że mnie nie widzi. Bym mu coś powiedziała, ale z idiotami wolę nie zaczynać rozmowy. Ma na sobie czarną bluzę z kapturem na głowie, czarne jeansy i czarne trampki. W nocy pomyślałabym, że chce się gdzieś włamać. Patrzę się przez chwilę na niego, a on nadal wlepia wzrok w wielkiego hot-doga na dachu małej knajpki. Co za baran.
- Co tak zerkasz królewno? - odzywa się ponownie ten irytujący chłopak, ale nie bardziej irytujący niż tamten kretyn.
- Nie twój interes. - mówię przez zęby.
Odwraca się i zauważa, że patrzę się na Leóna.
- Oooo, widzę, że spodobał Ci się León. - uśmiecha się.
Czuję jego wzrok na sobie, ale nie obchodzi mnie to zbytnio.
- Sorka mała. On ma dziewczynę. - odwraca się do mnie i mówi szczęśliwy.
Czyli ma dziewczynę. Nie wiem czemu, ale się troszeczkę zwiodłam. Pewnie jest tak samo stuknięta jak on i jego koledzy.
- Nie obchodzi mnie to, czy ma dziewczynę, czy nie... Dla mnie może mieć nawet chłopaka. Zwisa mi to. - mówię z irytacją.
- Uuuuu... León... - wszyscy zaczynają gwizdać i hukać na niego.
On nawet nie zwraca na nich uwagi. Ma obojętną minę i nadal patrzy się na wielkiego hot-doga. Wow! Ale atrakcja! Kiedy oni skupiają się na Leónie, ja w tym czasie postanawiam odejść. Po chwili, kiedy idę słyszę jeszcze za sobą głosy i śmiechy. Nie mam ochoty już jeść. Idę prosto do pokoju i się w nim zamykam. Dlaczego takie osoby muszą oddychać tym samym powietrzem co ja? To dość głupie ale tak się nad tym zastanawiam. Wchodzę do pokoju, rzucam torbę w kąt i kładę się na łóżko. Biorę poduszkę i przykrywam nią twarz. Mam dość dzisiejszego dnia. Idę spać. Wolę go przespać niż siedzieć i myśleć o tych cymbałach od siedmiu boleści. 

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~ 

3 komentarze:

  1. Wow bardzo ciekawie się robi 😲 Charakter Leona bardzo mi się podoba i wgl jego zachowanie jest mega ciekawe 😍 Brawo 👏

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się! Leon jest tutaj taki hddbxkkdks podoba mi sie to w nim ze ma wywalone na wszysrko i nic go nie obchodzi ��❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak Viola i Leon do siebie pasują oh xD♥♥

    OdpowiedzUsuń