Rozdział 6.

Po 40 minutach lekcja się kończy, a my udajemy się do kolejnych klas. Dzień mija nam bardzo szybko. O 15:30 wszyscy rozchodzimy się do naszych pokoi. Kiedy się żegnamy, odchodzę w stronę akademika. Po kilku sekundach słyszę jak ktoś woła moje imię.
- Violetta! - słyszę głos Francesci.
- Tak? - odwracam się.
- Gdzie mieszkasz?
- Och, 5 minut drogi stąd. W akademiku. A ty gdzie?
- Ja mam swoje malutkie mieszkanie 20 minut drogi stąd.
- Aha, chcesz do mnie wpaść? - pytam z grzeczności.
- Ale, że teraz?
- No tak. - mówię z uśmiechem.
- No skoro nalegasz! - piszczy i ciągnie mnie za sobą.
Idziemy wolnym spacerkiem, więc na miejscu jesteśmy po ok. 8 minutach. Wchodzimy do budynki i kierujemy się w stronę mojego pokoju.
- Wow. - wypowiada pierwsze słowa kiedy przekraczamy próg pokoju. - To twój pokój? - pyta zdziwiona.
- Tak. Mieszkam sama uprzedzając twoje następne pytanie. - śmieję się. - Wchodź i się rozgość. - siada na kanapie i się rozgląda.
- Śliczny pokój.
- Dzięki. Chcesz coś do picia? - pytam, uświadamiając sobie, że nic praktycznie nie mam. Może podziękuje.
- Pewnie. - kurde.
Przypomniało mi się, że mam jeszcze jedną butelkę oranżady z podróży. Biorę dwa plastikowe kubki, które Olga spakowała mi na wszelki wypadek jakbym chciała się napić. Muszę jej podziękować. Nalewam prawie do pełna i podaje dziewczynie.
- Dzięki. Opowiedz jak się mieszka w Madrycie. Co lubisz robić? Opowiedz o sobie! - nalega.
- Zgoda, ale jeśli ty potem opowiesz o sobie! - droczę się.
- Umowa stoi. - przybijamy żółwika.
Czas zleciał nam nieubłaganie szybko. Po 20 Francesca wyszła a ja poszłam wziąć prysznic. Wchodząc byłam już w piżamie, bo postanowiłam, że tam się od razu przebiorę. Wychodząc z łazienki wpadłam na trochę wyższą ode mnie dziewczynę. Ma blond włosy i jest zdecydowanie za bardzo wymalowana.
- Jak łazisz sieroto!? - krzyczy na mnie.
- Przepraszam, nie zauważyłam Cię. - wyjaśniam jej.
- Taaa akurat. Ooo proszę, proszę... Czyż to nie Violetta Castillo? Zadufana w sobie córeczka słynnego inżyniera z Madrytu? Wiele o tobie słyszałam... Ale nie bój się. Tutaj nie jesteś i nie będziesz najlepsza. - obraża mnie.
- Słuchaj... O co Ci chodzi? Przeprosiłam Cię tak? Więc zejdź mi z drogi do pokoju proszę. - próbuję przejść obok niej, lecz zastawia mi drogę.
- Posłuchaj ślicznotko... Nie uważaj się tutaj za nie wiadomo kogo.. Tutaj jesteś tylko malutką niewinną dziewczynką a raczej sierotką Marysią, która śmierdzi na kilometr niby bogactwem i dumą, że ma każdego u stóp. Ale tutaj będzie inaczej. - tłumaczy mi ze swym genialnie obrzydliwym uśmieszkiem.
- Odczep się ode mnie. - nadal próbuję przejść, kiedy już prawie przechodzę słyszę jej szept.
- Uważaj na siebie... Bo możesz się nieźle sparzyć. - szepcze i przepuszcza mnie.
Co to do jasnej cholery było!? Co ona sobie wyobraża... Myśli, że jest panią świata czy co? Widzę, że mam już pierwszego wroga. Próbuję zapomnieć o tej sytuacji i siadam przed lustrem, zaczynając zmywać makijaż. Ciekawe jak ona ma na imię? Za kogo ona się w ogóle uważa? Muszę o niej zapomnieć... Mam nadzieję, że jej już więcej nie spotkam. Kładę się do łóżka i po 10 minutach myślenia o jutrzejszym dniu zasypiam.

***
Słyszę mój budzik, więc niechętnie, bardzo niechętnie staczam się z łóżka. Biorę swoją kosmetyczkę, po czym ruszam do łazienki modląc się, żebym nie spotkała tej jędzy. Kabina prysznicowa jest mała, a nad nią wisi mały wieszak na powieszenie ubrań. Postanowiłam więc, że powieszę tam piżamę skoro do tego służy te coś. Myję się, po czym wychodząc z kabiny, łapię za ubrania lecz jestem tak wielką łamagą, że bluzka wraz ze spodenkami spadają na ziemię, po czym stają się całe mokre.
- No świetnie! - krzyczę poirytowana.
Podnoszę przemoczone ubrania i kładę je na umywalce. Myśląc,że gorzej już być nie może, cały mój puder, który przez przypadek zabrałam z pokoju, roztrzaskuje się o podłogę, krusząc się.
- To są chyba jakieś żarty! - jestem już nieco wkurzona.
Sprzątam po sobie i wychodzę. Maluję się tak jak zazwyczaj ale dzisiaj już oczywiście nie używam pudru. Zakładam granatową, przylegającą do ciała bluzkę bez rękawów z kołnierzykiem i różową zwiewną spódniczkę. Z przodu jest krótsza ale dosięga mi do kolan, a z tyłu dłuższa. Do tego tradycyjnie moje buty na koturnie, lecz tym razem czarne i mała czarna torba. Biorę telefon i idę na uczelnię. Zamykam drzwi i wychodzę z budynku. Tradycyjnie po ok. 5 minutach jestem na miejscu.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

4 komentarze:

  1. Ooo 2 rozdzialy na dzień to świetnie 😂 ten rozdział zdecydowanie najlepszy. Jeszcze popracowalabym nad stylem bo jest moim zdaniem troche za prosty. Typu poszłam do akademiku zrobiłam to to i to. Troche bardziej go ukwiecić to by bylo lepiej 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju ale wciągające, piszesz zupełnie nową historię, super, nie moge sie doczekać żeby przeczytać dalej ♡

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeju ale wciągające, piszesz zupełnie nową historię, super, nie moge sie doczekać żeby przeczytać dalej ♡

    OdpowiedzUsuń