- Nic. Szłam do pani Johnson i przez przypadek na niego wpadłam. Znalazł moją torebkę, która najwidoczniej mi spadła i nie chciał mi jej oddać. Dupek z niego i tyle.
- Wiem, wszyscy mają o nim takie zdanie. Niektórzy nawet gorsze. - uśmiecha się.
- Znasz go?
- To León Verdas. Zadufany w sobie, wredny, samolubny pan świata. Koszmar wszystkich, którzy mu podpadną. Wszyscy w okolicy się go boją. Należy do tej bandy, która siedziała w tym czarnym aucie, kiedy byliśmy w Mercado.
- Aha. - odpowiadam krótko i idziemy dalej.
Zadufany w sobie, wredny, samolubny, dupek, kretyn. Dokładnie tak samo jak Mindy. Pf, pasowaliby do siebie. Przekazałyśmy listę i wróciłyśmy do klasy, po czym zadzwonił dzwonek.
Lekcje skończyły się dzisiaj o 13:30. Wyszłyśmy z Fran i udałyśmy się od razu do pokoju. Idziemy cały czas w ciszy.
- Jaki jest ten León?
- Verdas? - pyta zdziwiona, że w ogóle się o niego wypytuję.
- Tak.
- Jest chamski i myśli, że wszyscy się go boją. Dlaczego pytasz?
- Tak bez powodu. - opuszczam głowę i dalej całą drogę rozmawiamy o pogodzie.
Nie wiem czemu się o niego zapytałam. On jest przecież takim dupkiem, że aż szkoda marnować na niego myśli. Kiedy na niego pierwszy raz spojrzałam, to poczułam coś takiego dziwnego w brzuchu. A kiedy się odezwał wszystko w środku zaczęło mi się wykręcać.
Stop. Nie.
Koniec tego.
Przecież on zabrał moją torebkę i bezczelnie kazał mi o nią prosić. Przecież to moja torebka. Równie dobrze mógł jej nie podnosić i wtedy uniknęlibyśmy tej całej rozmowy. Najadłam się tylko niepotrzebnie nerwów. Kretyn. Kretyn, kretyn, kretyn. Ale on jest taki przystojny... Tak. I się z ciebie nabija. Mówi mi moja podświadomość. Muszę się czymś zająć to może o nim zapomnę.
Wchodzimy do pokoju kiedy Francesca w końcu postanawia się odezwać.
- Violetta, co Ci jest? Nie odezwałaś się przez całą drogę, oprócz tego pytania o Leóna. - martwi się.
- Nie wiem... Myślałam o moich urodzinach. Czy wrócić do domu na ten czas? - odpowiadam.
Faktycznie, na początku myślałam o Leónie, ale potem zaczęłam temat moich nadchodzących urodzin. Nie wiem, czy wracać na dwa dni do Madrytu, a potem wrócić, czy zostać tutaj. Nie mam tutaj dużo znajomych. W Madrycie to już naprawdę nikogo nie mam, ale tam jest tata, Olga i Ramallo... Nie wiem. Muszę się zastanowić.
- Kiedy masz urodziny? - pyta zaskoczona.
- 16 września. - odpowiadam ze spokojem.
- Przecież 16 jest za cztery dni! Dlaczego nic nie wspomniałaś, że masz urodziny?! - krzyczy
- A co miałam wam mówić? Nie obchodzę ich nigdy jakoś szczególnie... Zawsze jestem z tatą, Olgą i Ramallo.
- Kto to Olga i Ramallo?
- Nasza gosposia i menadżer taty.
- Aha. Violu nie wracaj do domu! Tutaj spędzisz urodziny! Ze mną! Z całą naszą paczką! - mówi z uśmiechem.
Czy to znaczy, że jestem w ich paczce? Wygląda na to, że tak.
- Tutaj? No nie wiem... - mówię nieprzekonana.
- Violetta, popatrz na mnie. - stoi, a ja siedzę na łóżku.
Spoglądam na nią. Przez sekundę ma poważną minę, ale od razu zaczyna się do mnie uśmiechać.
- Tutaj masz znajomych. Z tatą, Olgą i Ramago spędzałaś urodziny od urodzenia. Musisz zacząć żyć na własną rękę.
- Ramallo. - poprawiam ją i się uśmiecham.
- Nie ważne... - mówi z ironią - Tak czy siak - musisz tutaj zostać. Proszę. - podaje mi mój telefon.
- Co?
- Dzwoń do taty i mów mu, że nie przyjeżdżasz na urodziny. - instruuje mnie.
Niechętnie wybieram numer taty. Po trzech sygnałach odbiera.
- Cześć tato.
- Hej Violu. Co u Ciebie?
- W porządku. Muszę Ci coś powiedzieć. - spoglądam na stojącą przede mną Fran.
- Słucham.
- Nie przyjadę w tym roku na urodziny.
- A dlaczego? - jego to głosu zniża się.
- Po prostu tutaj mam znajomych, a z tobą przecież spędzałam moje urodziny 18 razy.
- No dobrze, dobrze. Niech Ci będzie. Ten jeden raz Ci pozwalam. - słyszę w słuchawce.
- Dzięki! Dzięki! Tato, dziękuję! Kocham Cię bardzo, bardzo! - krzyczę do słuchawki, a Francesca skacze po pokoju.
- Ja Ciebie też. Muszę kończyć. Olga przygotowała kolację. Kocham Cię. Pa. - żegna się ze mną.
Rozłączam się, rzucam telefon na łóżko i zaczynam skakać razem z Fran.
- Ale będzie fajnie! Urządzę Ci wspaniałe przyjęcie!
- Czekaj, czekaj. Żadnego przyjęcia. Żadnych niespodzianek. - ostrzegam ją.
- No dobra, dobra. Pójdziemy do kawiarni z paczką i pogadamy. Czy takie urodziny chcesz? - pyta.
- Tak.
- Zgoda. - przybijamy żółwika.
Podchodzę do lodówki i ją otwieram. Lodówka świeci pustkami. Nic. Nawet chleba nie mam.
- Nie mamy nic w lodówce. - mówię patrząc w puste miejsce, w lodówce, które powinno być wypełnione po brzegi.
- Chodźmy na miasto. Z powrotem wstąpimy do supermarketu.
Obie potwierdziłyśmy, że to dobry pomysł.
Wyszłyśmy i udałyśmy się do najbliższej restauracji. Postanowiłyśmy wejść do restauracji Paraíso. Ja zamówiłam hamburgera z frytkami, natomiast Fran naleśniki z truskawkami. Spierałyśmy się, która ma zapłacić za jedzenie. Po kilku minutach doszłyśmy do porozumienia, że każda zapłaci za siebie.Podziękowałyśmy kelnerce za jedzenie i poszłyśmy do supermarketu. Kupiłyśmy dużo, dużo rzeczy. Między innymi: napoje, chipsy, jogurty, słodkości. Dużo słodkości. Owoce i dwie zapiekanki. Upieczemy je sobie w tym pomieszczeniu w akademiku, które nazywają kuchnią. Ja nie wiem jak można, nazwać to kuchnią? Przecież tam jest piecyk, kuchenka z dwoma palnikami, mała lada do zrobienia jedzenia i kilka garnków. A jest mniejsza niż łazienka tutaj. A nie ukrywajmy... Łazienki tutaj nie są zbyt wielkie. Zapłaciłyśmy tym razem wspólnie. Wróciłyśmy do pokoju i zaczęłyśmy rozpakowywać nasze 'wielkie' zakupy. Zostawiłyśmy na wierzchu dwie paczki chipsów. Poszłyśmy się umyć. Rozmawiałyśmy ze sobą podczas mycia. To chore. Naprawdę. Przebrałyśmy się w piżamę i usiadłyśmy na moim łóżku. Odpaliłyśmy laptopa i włączyłyśmy jakąś komedię. Obejrzałyśmy chyba trzy filmy i zjadłyśmy cztery paczki chipsów. Wow. Nie wiedziałam, że jestem w stanie tyle pochłonąć. Trzymam się już za brzuch, kiedy uświadamiam sobie, że troszeczkę przesadziłam z jedzeniem. Po kilku godzinach siedzenia przed komputerem idziemy spać. Francesca usypia w kila minut, a ja nadal myślę o tym dupku. Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem, że istnieją takie osoby jak on. Jego rodzice są pewnie tacy sami. Niewychowani i wredni. Nie mam już siły nawet myśleć o tym kretynie. Spoglądam na telefon. Pierwsza w nocy. Czas na mnie. Przykrywam się kołdrą.
- Tak bardzo Cię kocham.
- Ja Ciebie też.
- Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam.
- Ja tak samo.
Widzę dwójkę zakochanych w sobie ludzi. Stoją tyłem do mnie, przytulając się. Podziwiają zachód słońca. Kobieta ma na sobie suknię ślubną, a mężczyzna obok niej garnitur. Kogoś mi od tyłu przypomina. Po chwili odwracają się i dostrzegam ich.
Mama i tata.
Znowu są razem. Przy sobie.
Blisko siebie.
Tata jest taki szczęśliwy. Taki uśmiech pojawia mu się tylko, kiedy patrzy na nią. Na zdjęcia lub filmy z jej udziałem.
- Jaka szkoda, że Violetta nie jest naszym prawdziwym dzieckiem. Kocham ją tak bardzo, ale chciałabym mieć własną córkę. Córkę, którą nosiłabym w brzuchu przez dziewięć miesięcy, a nie sierotę z domu dziecka.
- Kochanie nic już nie poradzimy. Przecież nie wyrzucimy jej z domu. Ona nas bardzo kocha, nie możemy jej tego zrobić i oddać z powrotem do domu dziecka. Ona ma 8 lat. Przecież ona tego nie wytrzyma. Za bardzo się już do nas przywiązała.
- Ale ja jej nie chcę! Nie rozumiesz tego?! - zaczyna podnosić głos i wyrywa się z uścisku taty.
- No dobra! Zrobimy jak zechcesz! Za tydzień trafi z powrotem do domu dziecka. Niech Ci będzie i tak zbytnio mi na niej nie zależy.
Kiedy to wszystko usłyszałam, nie miałam wyjścia. Wzięłam pistolet tatusia i poszłam nad strumień. Nie wiem co ja robię, ani do czego to służy. Ale pamiętam, że tatuś użył raz tego wobec pana, który przyszedł do naszego domu i krzyczał na mamusię, żeby mu mnie oddała. Przystawiam pistolet do serduszka. Strzelam.
- Violetta! Violetta! - budzi mnie głos Francesci.
Dyszę bardzo głośno i nie mogę się uspokoić. Kolejny koszmar... i to znowu z udziałem mojej mamy.
- Violu, uspokój się. Jestem tutaj. - ucisza mnie i przytula.
- Miałam straszny koszmar. - mówię nadal dysząc głośno i próbując się uspokoić.
- Spokojnie. Chcesz mi o nim opowiedzieć? - pyta spokojnie z troską.
- Nie... Jest okej. Naprawdę. - uśmiecham się lekko.
- Okej, idź spać. Jeszcze sporo snu przed nami. - uśmiecha się i wraca do łóżka.
- Która godzina?
- Trzecia w nocy. Śpij spokojnie. Dobranoc. - gasi lampkę i zasypia.
Dlaczego coraz częściej mam te koszmary? Nie rozumiem. Nigdy nie miałam takich snów. Po 10 minutach zasnęłam.
~ jeśli przeczytałeś/aś zostaw komentarz ~
Mała notka: Jeśli pojawiają się nowe postacie, możecie sprawdzać jak wyglądają w zakładce MENU: OBSADA. Możecie je sobie wtedy spróbować wyobrażać w danej sytuacji. Proszę jeszcze o wypełnienie ankiety, która znajduje się po prawe stronie. To dla mnie bardzo ważne.
Wow ten sen 😲 niesamowity po prostu krew zastyga w żyłach wow 😲 brawo za kreatywność 👏😲
OdpowiedzUsuńCoraz więcej zaczyna się dzieć omg ♥ i te jej sny ♥ ciekawe czy to ma jakiś ukryty sens ♥♥
OdpowiedzUsuńNiesamowity ��������
OdpowiedzUsuńSuper ♡
OdpowiedzUsuń