- Dobra dziewczyny, już? - pyta zniecierpliwiony Federico. - mamy jeszcze dwie minuty do kolejnego wykładu, ruszajcie się. - pogania nas.
Podchodzę do stoiska z pieczywem i wybieram jedną bułkę z ziarnami i coś co uwielbiam, czyli pączka z jabłkiem. Dziewczyny także biorą sobie te bułki co ja. Czekając w kolejce słyszymy narzekanie Andresa i Federico, którzy wzięli sobie paczkę żelków i po minucie byli gotowi do opuszczenia sklepu. Przy kasie proszę jeszcze ekspedientkę o kawę na wynos. Po wyjściu ze sklepu wcale nam się nie spieszyło do powrotu na uczelnię. Biorę łyk kawy, która jest przepyszna. Gorąca, pyszna i przywracająca do normalnego funkcjonowania. Potrzebowałam tego, aby wytrwać do szesnastej na wykładach nie zasypiając. Idziemy długim, pustym korytarzem. Po odłożeniu kurtek do szafek, kierujemy się w stronę sali numer 15. Wchodzimy do środka, ale zauważamy, że klasa jest wypełniona po brzegi. Rozglądam się poszukując wykładowcy. Po znalezieniu profesora Stone, podchodzimy do biurka i pytamy o co chodzi.
- Musieliśmy połączyć się z inną klasą, ponieważ w sali numer 29 pękła rura i pomieszczenie jest nie do funkcjonowania w tym momencie.
Kiedy się odwracam szukam szybko jakiegoś wolnego miejsca w kącie, ponieważ wszyscy się na mnie patrzą, a ja nienawidzę być w centrum uwagi. Próbuję przedostać się przez dużą grupę osób, kiedy nagle czuję ogromne pieczenie na brzuchu i piersiach. Zaczynam syczeć z bólu i upuszczam torbę.
- Co kurwa robisz?! - wykrzykuje męski głos, który wydaje mi się być znajomy.
Spoglądam osobie przede mną w oczy i momentalnie wszystko w środku zaczyna mi się skręcać. León chyba nie zdążył załapać, że to ja. Kiedy jednak uświadamia sobie przed kim stoi jego wyraz twarzy zmienia się ze zdenerwowanej na przestraszoną. Oczy otwierają mu się szerzej. Patrzę na moją koszulę, która nie jest już biała tylko łaciata.
- Nie wierzę! - odstawiam kawę na parapet obok i biorę różową szmatkę od Francesci.
- Co się dzieje?! - wykładowca podchodzi do nas szybko i przygląda się całej sytuacji.
Nie patrzę na niego tylko zajmuję się ścieraniem kawy z mojej koszuli.
- León co Ci kurwa jest?! - Maxi uderza chłopaka w ramię, a ten nic nie odpowiada. - Stary chodzisz jakby Ci chomika gazetą zabili, ja pierdole ogarnij się! - wykrzykuje chłopak.
Kiedy kończę ratować mój ciuch, udaję się do łazienki pozostawiając w sali Leóna, Maxiego i resztę grupy. Po chwili namysłu, postanawiam że wrócę do akademika. Nikomu nic nie mówiąc, ubieram się i wracam do siebie. Ten dupek nawet mnie nie przeprosił, tylko stał i się gapił, a na początku jeszcze miał jakiś problem. Przebierając się, myślę o Mindy i moim laptopie. Muszę kupić nowego, ponieważ nie mogę się uczyć. Mam tam wszystkie podręczniki, a przecież nie będę czytać trzydziestu stron w telefonie, którego na dodatek jeszcze nie posiadam. Myjąc ręce, dostaję smsa od Francesci.
Po chwili namysłu, odpisuję dziewczynie.
Uśmiecham się do komórki i odkładam urządzenie na stolik. Jest prawie siedemnasta. Słucham muzyki i leżę na łóżku. Jednak decyduję, że pójdę na spacer, może zrobi mi się lepiej. Mam dzisiaj wyjątkowy dziwny nastrój. Spinam włosy w luźnego koka i podchodzę do szafy. Wyjmuję z niej pierwsze lepsze jeansy i byle jaką bluzkę. Szukam najcieplejszego ciucha na świecie, czyli swetra Francesci. Nie nosi go zbyt często, ale dzisiaj jest wyjątkowo zimno. Niby nie ma śniegu, ale czuć, że to zima. Kiedy znajduję to czego szukałam, szybko narzucam na siebie bordowy sweter. Poprawiam makijaż i wychodzę z budynku. Biała czapka z małymi uszami niedźwiadka idealnie zasłania moją głowę przed silnym wiatrem. Po około dwudziestu pięciu minutach znajduję się w tej części miasta, o której nie słyszałam zbyt dobrych rzeczy. Idę wolnym krokiem, wokół nie ma nikogo. Wiatr lekko się uspokoił, a na drodze nie widać żadnego przejeżdżającego samochodu. Nagle słyszę przerażający dźwięk zgniatanej blachy. Zatrzymuję się i nasłuchuję kolejnych odgłosów. Kiedy po raz kolejny słyszę hałas postanawiam to sprawdzić. Nie wiem co miałam wtedy w głowie, ale odwagi miałam aż za dużo. Idę blisko kamiennego budynku aby nikt przypadkiem mnie nie zobaczył. Słyszę wrzaski męskich głosów. Pewnie jakaś banda dupków urządza sobie bójkę. Pomimo moich podejrzeń, postanawiam to sprawdzić osobiście. Słyszę, że jestem już naprawdę blisko. Kiedy dochodzę do małej uliczki, zatrzymuję się obok metalowego kosza i nasłuchuję dalej, ponieważ wiem, że oni są obok. Mała latarnia oświetla drogę, więc staram się nie pokazać i nie zdradzić. Wychylam lekko głowę i sprawdzam co tam jest. Moja uwagę przyciąga trzech mężczyzn odwróconych do mnie plecami. Na głowach mają czarne kominiarki, więc nie widać nic szczególnego. Skąd wiem, że to mężczyźni? Po prostu poznaję po głosach. Widzę też młodego mężczyznę stojącego do nich przodem i dociśniętego do muru. To ślepa uliczka. Nie ma stamtąd wyjścia oprócz tego jedynego. Chłopak jest przestraszony, a z jego głowy spływa krew. Nic nie robię, nie odzywam się ani nie odchodzę tylko dalej obserwuję.
- Proszę zostawcie mnie! - krzyczy wystraszony chłopak.
- Oddaj dług. - jeden z mężczyzn w kominiarce zbliża się do chłopaka, na co przechodzi mnie gęsia skórka.
- Miałeś trzy miesiące. - mężczyzna pośrodku wyjmuje coś z kieszeni i wyciąga rękę przed siebie.
Nagle słyszę strzał i widzę jak chłopak, który przed chwilą błagał o litość, osuwa się po murze na ziemię, zostawiając po sobie na kamieniach czerwoną maź. Jestem sparaliżowana. Zatkałam sobie buzię i powstrzymuję się od krzyku. Na moment opieram głowę o ścianę i próbuję uspokoić oddech. Wychylam ponownie głowę i obserwuję jak dwóch mężczyzn zdejmuje kominiarki. Wychylam się bardziej aby zobaczyć kto za tym stoi. Niestety na moje nieszczęście, kosz, o który się opierałam przewraca się pod wpływem mojego nacisku i robi hałas na pół okolicy. Stoję teraz idealnie na widoku, ponieważ początkowo prawie upadłam razem z koszem. Mężczyźni się odwracają, a kiedy widzę twarz jednego z nich, cała zastygam. Twarz Leóna oświetla mała lampa z ulicy. Chłopak stoi z szokowaną miną i przygląda mi się uważnie. Nie wierzę, że to on. To on stoi pośrodku i to on oddal strzał. Zabił człowieka. León zabił człowieka na moich oczach. Po paru sekundach się otrząsam i po prostu zaczynam uciekać.
- Kurwa goń ją! - jeden z mężczyzn wykrzykuje na tyle głośno, że mogę to usłyszeć. Nie mam pojęcia kto za mną biegnie, ale w tym momencie jestem wdzięczna, że założyłam buty na płaskiej podeszwie. Gdybym miała na sobie moje botki, już miałabym połamane nogi. Biegnę najszybciej jak się da. Nie patrzę na kałuże, kamienie czy inne przeszkody. Nie mam pojęcia co oni mi mogą zrobić. Skręcam w pierwszą lepszą ulicę i szukam miejsca do schowania się. Znajduję wystarczająco duży pomnik, za którym kucam i próbuję uspokoić oddech. Niestety mój odpoczynek nie trwa długo. Słyszę głośnie przekleństwa Leóna więc od razu zachowuję powagę i staram się nie wydawać żadnych odgłosów.
- León, jest! - wzdrygam się na te słowa i zaczynam ponownie uciekać.
Oglądam się za siebie i widzę biegnącego za mną Leóna i nieznanego mi mężczyznę. Czuję jak moje nogi tracą siły. Zwalniam i zaczynam płakać, ale się nie zatrzymuje. Po chwili słyszę głośne syreny policyjne. Z daleka zauważam kolorowe światła i od razu czuję ogromną ulgę.
- Spadamy! - ochrypły głos Leóna dochodzi do moich uszu.
- Wyda nas glinom! Łap ją! - drugi mężczyzna nie poddaje się tak łatwo.
Biegnę z resztkami sił, a moje ręce i głowa są całe zmarznięte.
Właśnie.
Cholera jasna, zgubiłam czapkę! Dotykając głowy podczas biegu, tracę równowagę i upadam. To koniec. Zaczynam płakać i uderzać w ziemię pięściami z bezsilności. Nagle obok mnie pojawia się radiowóz, z którego wybiega dwóch wysokich mężczyzn.
- Stać! Policja! - zaczynają gonić uciekających już Leóna i jego wspólnika.
Widząc, że nikogo przy mnie nie ma, szybko podnoszę się z lodowatej ziemi i zaczynam biec w stronę akademika.
_________________________________________________________________________________
- Federico, przestań bo mnie zaraz oblejesz! - karcę chłopaka, który wymachuje kubkiem z kawą przed moją twarzą.
- Viola odpisała? - pyta Camila.
- Nie, pewnie śpi. - uśmiecham się delikatnie i biorę łyka kawy.
- Zapraszam do nas. - odstawiam kubek z kawą i zakładam płaszcz.
- Ooo, wielkoduszna Francesca. - Federico unosi brew i uśmiecha się cwaniacko.
- Och, zamknij się Fede. - Ludmiła trąca chłopaka w ramię.
Wychodzimy z kawiarni i udajemy się do akademika. Mam nadzieję, że z Violettą wszystko w porządku. Ostatnio się o nią martwię. Boję się, że może mieć jakiś problem i trzyma to w sobie. Idziemy szybkim krokiem w stronę akademika, śmiejąc się i rozmawiając.
Wchodzimy do pokoju i wszyscy rzucają swoje kurtki i płaszcze na łóżko Violetty. Po drodze kupiliśmy napoje i smakołyki. Włączamy film na moim laptopie, który kładziemy na podłodze aby każdy dobrze widział. Po jakichś piętnastu minutach drzwi się otwierają, a do środka wbiega Violetta. Jest cała zapłakana i zdyszana. Mam roztrzepane włosy i rozmazany makijaż, jej jeansy na prawym kolanie są porwane, a buty są całe w błocie. Patrzy się na nas zszokowana, jakby nigdy nas nie widziała. Przyglądamy się jej uważnie, ale nikt nic nie mówi.
- Co Ci się stało?! - w końcu jednak Federico wstaje na równe nogi z podłogi i podchodzi do dziewczyny.
- Nic takiego. - Violetta zaczyna szlochać, a Fede próbuje ją pocieszyć, przytulając ją.
Po chwili zapłakana dziewczyna wyrywa się z objęć i wychodzi z pokoju. Nikt z nią nie idzie, ponieważ nie chcemy jej denerwować. Nie będę jej wypytać teraz o wszystko, tylko poczekam aż sama zacznie mówić.
_________________________________________________________________________________
Po raz trzeci przecieram twarz lodowatą wodą. Zdejmuję kurtkę i rzucam ją na podłogę. To wszystko działo się tak szybko. Gdybym nie przewróciła tego kosza, możliwe, że nie byłoby teraz tego wszystkiego. Jak León mógł zrobić coś tak okropnego? Jak bardzo on jest niebezpieczny, że zabija niewinnych ludzi. Nie mogę tego pojąć. Mam taki bałagan w głowie, że nie wiem co robić. Muszę iść na policję i wszytko opowiedzieć. Nie mogę tego tak zostawić, a przecież uciekłam też z miejsca przestępstwa. Nie wiem, nie wiem co mam teraz ze sobą zrobić. Jestem cała roztrzęsiona, co ja powiem Fran i reszcie? Po raz kolejny mam szukać wymówki? Co ja im powiem?
Hej, przepraszam, że teraz wracam ale uciekałam przed Leónem i jego wspólnikiem po tym jak zabili człowieka na moich oczach. Oni by mnie wzięli za idiotkę, a jeśli nie to od razu miałabym zapewne kazania co mam robić itd. Nie chcę tego. Jutro pójdę na komisariat i wszystko zgłoszę. Podnoszę kurtkę z kafelek i staję przed drzwiami do pokoju. Biorę dwa głębokie wdechy i chwytam za klamkę, ale drzwi w tym samym momencie się otwierają. Ludmiła patrzy się na mnie zaniepokojonym spojrzeniem i tylko się delikatnie uśmiecha. Przepuszcza mnie w progu, a ja ze spuszczoną głową przechodzę obok grupki przyjaciół. Podchodzę do mojego biurka i wieszam na krześle kurtkę.
- Zbieramy się już. - troskliwy głos Federico rozbrzmiewa się po pokoju.
Uśmiecham się tylko do nich sztucznie i siadam na łóżku. Francesca żegna się ze wszystkimi i zamyka drzwi. Dziewczyna nic nie mówi na temat mojego wyglądu i całej sytuacji tylko proponuje mi szklankę soku jabłkowego. Dziękuję jej i biorę piżamę oraz ręcznik z szafy. Wychodzę z pokoju i biorę relaksujący prysznic. Ciepła woda spływa po moim przemarzniętym ciele, i zmywa wszystko co złe. Wycieram ręcznikiem głowę i robię sobie szybki turban. Wskakuję w jednoczęściową, zieloną piżamę jednorożca, którą dostałam od taty. Wracam szybko do pokoju i od razu siadam przed lustrem. Zdejmuję ręcznik z głowy i zaczynam rozczesywać włosy. Po chwili do moich uszu dochodzi dźwięk mojego "nowego" telefonu. Podchodzę do krzesła, na którym wisi kurtka. Wyjmuję z kieszeni telefon i widząc, że dzwoni tata, natychmiast odbieram.
- Halo? - mówię cicho.
- Violetta? Co się dzieje? Dlaczego nie mogłem się do ciebie dodzwonić od tylu dni? - zdenerwowany głos mojego taty rozchodzi się po całym pokoju.
- Zepsuł mi się telefon. Nie miałam wpisanych numerów i rozumiesz, że nie odbieram od nieznanych. Dopiero niedawno przepisałam najważniejsze numery. - tłumaczę się.
- A z czego teraz korzystasz?
- Francesca pożyczyła mi komórkę, do czasu kiedy kupię sobie nową, ale nie prędko to się stanie.
- Kochanie a wszystko u ciebie tam w porządku? - czuję niepokój w jego głosie.
On zawsze wiedział kiedy coś się działo lub było nie tak ze mną.
- Tak tato. Jest okej. - uśmiecham się, a po moim policzku spływa łza.
- Dlaczego nie odbierasz połączeń na Skypie?
- Laptop miał mały wypadek ostatnio i też nie działa. - przygryzam policzek od środka licząc, że tata mnie nie zacznie rozgrzeszać.
- Violetta, Violetta... - wyobrażam sobie jak tata kręci już głową z niedowierzania.
- Tato, nie obraź się, ale jestem strasznie zmęczona i chciałabym się już położyć. - Francesca szuka czegoś na biurku, więc automatycznie podchodzę do okna, aby nie zobaczyła, że ponownie płaczę.
- Jasne córciu. Zadzwonię innym razem, albo ty zadzwoń kiedy znajdziesz chwilę.
- Dobrze. - poprawiam zasłony.
- No to miłej nocy skarbie. Kocham Cię, pa.
Żegnam się z tatą i odkładam telefon na szafkę nocną. Wracam do rozczesywania włosów i suszenia. Kiedy kończę, kładę się do łóżka ie zamieniając z Francescą ani jednego słowa. Czuję się podle, że tak ją traktuję ale to wszystko tak na mnie wpływa, że nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Odwracam się głową do ściany i próbuję zasnąć. Po około pięciu minutach tak sądzę, czuję, że ktoś siada obok mnie na łóżku. Nie ruszam się i nadal leżę z zamkniętymi oczami.
- Violu... Pamiętaj, że jeśli coś się dzieje i masz jakiś problem, to zawsze możesz do mnie przyjść, a ja Cię wysłucham. Nie jesteś sama. - Francesca szepcze myśląc pewnie, że już śpię.
Kiedy dziewczyna wstaje i gasi światło, otwieram oczy, z których uwalniają się słone łzy. Mam tego wszystkiego dość.
***
Przeciągam się i niechętnie wstaję z łóżka. Francesca chodzi już od jakiegoś czasu po pokoju, nie budząc mnie przy tym. Pewnie chciała żebym wypoczęła. Witam się z nią cichym głosem i otwieram szafę. Dziewczyna mówi mi, że dzisiaj zajęcia są na dwunastą, a ja teraz ogarniam, że wstałam tak późno. W oczy rzuca mi się czarna bluza z kapturem z białym napisem
all I need is pizza. Wyjmuję ją, a do tego szukam pasujących spodni. Znajduję czarne jeansy z wysokim stanem. Szybko się przebieram i podchodzę do toaletki. Francesca jest już ubrana w kurtkę i przygląda mi się.
- Dzisiaj sobie odpuszczam. - rzucam jej delikatny uśmiech.
- Okej, do zobaczenia. - dziewczyna wychodzi z pokoju zostawiając mnie samą.
Rozczesuję włosy i lekko podkręcam końcówki. Robię naprawdę delikatny makijaż i wyjmuję moją nową, jeszcze nieużywaną czarną, zimową kurtkę z białym puszkiem w środku. Jest ona długa i bardzo wygodna, a do tego bardzo ładna. Ma duży kaptur, dlatego też mi się spodobała kiedy ją kupowałam. Na nogi zakładam czarne botki ale tym razem zasuwane od wewnętrznej strony. Mają wysoką platformę dzięki czemu jestem jeszcze wyższa. Biorę torbę i wychodzę z akademika. Zamawiam taksówkę i czekam na nią przed wyjściem. Wychodząc widzę, że pada śnieg więc zakładam na głowę kaptur, a na ręce białe rękawiczki. Kiedy taksówka podjeżdża, podbiegam do auta i szybko wsiadam, ponieważ jest niewyobrażalnie zimno.
- Dzień dobry. - witam się z mężczyzną w przyciemnianych okularach.
- Dzień dobry. Dokąd jedziemy?
- Do najbliższego komisariatu. - zdejmuję kaptur z głowy i poprawiam włosy.
Mężczyzna rusza, a ja przyglądam się widokowi za oknem. Drzewa przykrywają płatki śniegu, a przejeżdżające samochody mają na dachu tony śniegu. W nocy musiało nieźle napadać. Kiedy kierowca zatrzymuje się na małym parkingu, płacę mu należną kwotę i dziękuję za podwózkę. Staję przed dość dużym niebieskim budynku. Wolnym krokiem zmierzam do wejścia. Ludzie patrzą się na mnie dziwnie, ponieważ stoję i patrzę się na ogromny napis
Comisaría de policía*. Kiedy chcę już wejść do środka, zatrzymuje mnie jedna postać stojąca za mną w oddali. Nagle dzwoni mój telefon więc zaczynam grzebać w torbie. Kiedy wyjmuję telefon, na ekranie wyświetla mi się nieodebrane połączenie od taty. Nie będę teraz oddzwaniać. Chowam komórkę z powrotem do torby, a kiedy odwracam się aby przyjrzeć się osobie, która za mną stała - już jej tam nie ma. Marszczę czoło i jeszcze chwilę wypatruję tej osoby. Odwracam się i od razu nogi mi miękną. Postać ubrana cała na czarno w kapturze stoi obok mnie i przygląda mi się. Od razu się cofam i zaczynam panikować, kiedy zauważam, że to León.
- Zostaw mnie. - ostrzegam go.
- Nic Ci nie zrobię. - podchodzi bliżej, a ja automatycznie robię parę kroków do tyłu.
Nie może zrobić mi zbyt wiele, skoro stoimy przed komisariatem. Wszędzie są kamery i spacerujący ludzie, więc czuję się odrobinę pewniej.
- Zabiłeś go. - mówię zniżonym tonem.
- Nie wiesz co się dzieje. - chłopak zaciska szczękę.
- Zabiłeś człowieka! Nie muszę wiedzieć co się dzieje! - wykrzykuję, ale na szczęście nikt tego nie słyszał.
- Przestań. - León łapie mnie za rękę i próbuje uspokoić, ale w tym momencie nie wiem co to spokój, tylko jestem agresywna.
- Zostaw mnie! - wyrywam mu się.
Zwróciliśmy już na siebie uwagę paru przechodniów, którzy zatrzymali się i przyglądają nam się.
- Nie zostawię tak tego rozumiesz? Idę wszystko zgłosić! - przechodzę obok niego, ale on najwyraźniej nie zwraca uwagi na ludzi i kamery tylko odciąga mnie od budynku.
- Puść mnie, rozumiesz?! - odpycham go.
Chłopak w tym samym momencie podchodzi do mnie szybko i składa dziki pocałunek na moich ustach. Próbuję się wyrwać, ale niestety przegrywam tę walkę i całkowicie mu się oddaję. Moje policzki są całe rozpalone, a mi robi się momentalnie gorąco. Nie czuję już zimna, tylko przyjemność jaką daje mi składanie pocałunków na jego wargach. Kiedy odrywamy się od siebie, nie przejmuję się już ludźmi, którzy chwilę temu patrzyli się na nas jak na kłócącą się parę. Całkowicie zapominam o tym, co miałam zamiar zrobić. Chłopak rozgląda się i łapie mnie za rękę. Prowadzi mnie do swojego auta. Otwiera mi drzwi, a ja bez namysłu wsiadam do pojazdu. Po chwili León siedzi już obok mnie na miejscu kierowcy. Odpala silnik i odjeżdża z parkingu. Nic nie mówi podczas jazdy, tylko jest skupiony na drodze. Jest bardzo ślisko, a on jedzie prawie 100 km/h. Mam ochotę mu coś powiedzieć ale siedzę cicho. Widzę, że wyjeżdżamy za miasto i zaczynam się niepokoić. A co jeśli umówił się ze wspólnikami, że mnie gdzieś wywiezie, a oni tam mnie zabiją? Przed oczami mam najgorsze scenariusze, ale próbuję zachować spokój. Kiedy chłopak zatrzymuje auto przy znanej mi ławce w środku lasu, czuję lekką ulgę. Pamiętam jak mnie tutaj przywiózł. Wpadłam jak kretynka do jeziora w środku zimy. W życiu nie narobiłam sobie chyba większej wiochy przed chłopakiem. Wysiadam z auta i rozglądam się dookoła. Coś mi przyszło do głowy, więc bez namysłu zostawiam chłopaka przy samochodzie i bez słowa oddalam się. Idę w stronę tego słynnego pomostu. Wyjmuję telefon i włączam latarkę. Powoli idę do przodu, uważając przy tym aby nie zrobić powtórki z rozrywki. Przyświecam latarką wodę i szukam tego miejsca. Kiedy znajduję to czego szukałam wybucham śmiechem. W miejscu gdzie wpadłam do wody, jest jeszcze po mnie ślad. Lód, który pękł pod moim ciężarem jest teraz delikatny i wyróżnia się. Nie wierzę, że jestem taką kaleką. Stoję w ciszy z niedowierzaniem i przyglądam się wodzie, którą widać pod lodem w "moim" miejscu.
- Wspominasz? - głos Leóna dochodzi do moich uszu na co się wzdrygam i przestraszona przz przypadek wypuszczam telefon z ręki.
- Nie! - wykrzykuję i zatykam sobie buzię.
Od razu kucam i próbuję znaleźć urządzenie w ciemności.
Tak Violetta, bardzo mądrze. Moja podświadomość wie, kiedy się odezwać.
- Odejdź. - chłopak włącza latarkę w telefonie i zaczyna szukać komórki.
Kuca i oświadcza mi, że widzi telefon, za co jestem wdzięczna Bogu, że go nie utopiłam. León próbuje sięgnąć telefon, który leży gdzieś na kamieniu pod pomostem. Biorę od niego telefon i pomagam mu, przyświecając mu.
- Kurwa. - chłopak mruczy pod nosem, a ja wywracam oczami na jego piękne słownictwo.
Nagle León osuwa się na lodzie i prawie spada. Od razu łapię go za rękę i próbuję wciągnąć. Z trudem udaje mi się mu pomóc, ale nie widzę mojego telefonu.
- Masz go?
- Nie. Wolałem go wyjebać do wody. - mówi obojętnie. - Oddaj mi telefon. - wyciąga rękę.
- Ja też wolałam go wyrzucić do wody. - odpowiadam chamsko.
- Znalazłem tylko takiego złoma ale on chyba nie należy do ciebie. - chłopak wyciąga przed siebie telefon, który dostałam od Francesci w zastępstwie.
Wyrywam mu telefon z ręki i chowam go do kieszeni. W drugiej ręce czuję wibracje. Zerkam na telefon chłopaka, a na wyświetlaczu pojawia się zdjęcie gołych piersi, a na nim
Mindy. Zamykam oczy na sekundę, żeby pozbyć się tego widoku.
- To do ciebie. - podaję chłopakowi telefon.
- Pewnie chce mi obciągnąć. Odrzuć. - poprawia kurtkę i zakłada kaptur na głowę.
Na te słowa nie wiem co mam zrobić i powiedzieć. Krzywię się lekko i odrzucam połączenie. Podaję mu komórkę, a on chowa ją do kieszeni spodni. Idę za wysokim chłopakiem i zaczynam ponownie się obawiać, że coś może się stać. Idziemy jakiś czas w ciszy, aż do momentu kiedy zatrzymujemy się przed małym drewnianym domkiem. León otwiera drzwi i wchodzi do środka. Nie wiedząc co robić, idę za nim. Podłoga strasznie skrzypi, tak samo jak drzwi, które ledwo udaje mi się domknąć. Przechodzę do małego pomieszczenia i zauważam , że León siedzi na kanapie i pisze smsy. Opieram się framugę i przyglądam się uważnie jego ruchom i zachowaniu. Kiedy odkłada telefon na bok, kieruje wzrok prosto na mnie.
- Kiedy masz zamiar to zgłosić? - opiera się o kanapę.
- Jak najszybciej. - mruczę pod nosem.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Jestem pewna. - odpowiadam stanowczo.
- Na twoim miejscu nie spieszyłbym się.
- Co masz na myśli? Zabiłeś człowieka i poniesiesz tego konsekwencje.
- A ty za to uciekłaś z miejsca przestępstwa, nie udzieliłaś pomocy rannemu i nie poczekałaś na policję, która wtedy przyjechała.
Jego słowa krążą w mojej głowie i próbuję zrozumieć co chce mi przez to powiedzieć. Czy to znaczy, że mogę mieć przez to jakieś kłopoty? Teraz mam jeszcze większy mętlik w głowie. Podchodzę bliżej i patrzę ma prosto w oczy.
- Jak mogłeś? - kręcę głową i próbuję powstrzymać łzy.
- Nie oddał długu. - wzrusza ramionami.
- To był powód, że go zastrzeliłeś?! - wykrzykuję i upuszczam torbę na podłogę.
- Wystarczający.
Stoję chwilę wpatrując się w podłogę.
- Dlaczego mnie pocałowałeś? - unoszę głowę i patrzę na chłopaka z bezsilnością w oczach.
- Tak sobie. - León bawi się poduszką i cały czas podrzuca.
- Tak sobie... - parskam śmiechem i kręcę głową.
- Nie zgłoszę tego, jeśli powiesz mi wszystko o tej sprawie. - staję naprzeciwko niego i mówię to wszystko z powagą w głosie.
- Nie.
- Zamkną Cię w więzieniu.
- Nie zgłosisz tego, bo ty też dostaniesz wyrok. - znowu mnie przebił.
Ma rację. Nie znam się na prawie, ale tyle to i ja wiem. Nie mam pojęcia co robić. Jestem w jednym pomieszczeniu z człowiekiem, który zabił poprzedniego wieczoru drugiego niewinnego człowieka. Nie wiem jak mam się zachować. Jednak jest w nim coś takiego, że nie chcę go zranić ani wydawać policji. Siadam na małym fotelu obok chłopaka i zdejmuję kurtkę, ponieważ z nerwów cała się zagotowałam. Nie jest tutaj aż tak zimno. Zapominam na razie o tym temacie i nie wiem dlaczego, ale wzięło mnie na oglądanie mebli. Wstaję i podchodzę do kredensu, z którego próbuję zdjąć białą szkatułkę. Podstawiam fotel i wchodzę na niego w tych obcasach.
- Co ty robisz?
- Nic. - fukam.
- Jak się wyjebiesz, to nie licz, że Ci pomogę. - wywracam oczami i nachylam się mocno nad meblem.
W pewnym momencie, kiedy łapię szkatułkę, tracę równowagę przez buty i spadam do tyłu. Mój pisk obudziłby teraz trupa. Ale o dziwo, nie czuję bólu. Otwieram zaciśnięte oczy i czuję, że ktoś mnie trzyma. Zerkam w lewą stronę i widzę zirytowanego Leóna, który najwyraźniej mnie złapał. Dlaczego ja muszę być taką kretynką? Chłopak odstawia mnie na podłogę, a ja pod nosem mu dziękuję. Otwieram szkatułkę i zdmuchuję z niej kurz. W środku ma lusterko i miejsca na różną biżuterię.
- Czy ja... - zaczynam niepewnie pytanie.
- Weź se.
Ale on jest irytujący. Mam ochotę uderzyć go tą szkatułką prosto w głowę. Odkładam ją na fotel, z którego przed chwilą spadłam i zaczynam szukać telefonu, który zaczął dzwonić. Wyjmuję go z kieszeni kurtki i odbieram. To Francesca.
- Halo?
- Violetta? Gdzie jesteś? - głos Francesci jest bardzo donośny.
Wszystko co mówi osoba, z którą rozmawiam słychać bardzo dobrze, ponieważ ten telefon ma tak mocny głośnik, że nawet kiedy mam go ustawionego najciszej to i tak słychać wszystko doskonale.
- Um, a coś się stało? - zerkam na Leóna.
- Thomas dzwonił. Pytał o Ciebie.
Słyszę, jak León coś przewraca. Zamykam oczy i próbuję się uspokoić.
- Tak? O co dokładnie?
- Pytał kiedy go odwiedzisz?
- Najwyraźniej chce jeszcze sobie trochę poleżeć. - León mruczy sobie pod nosem i przeklina.
- Niedługo wrócę i pogadamy okej?
- Dobrze, ale wszystko w porządku? - słyszę w jej głosie, że się martwi.
- Tak, tak. Narazie. - rozłączam się i piorunuję Leóna wzrokiem.
- Możesz się uspokoić?!
- Wkurwia mnie typ i tyle.
- A kto Ciebie nie wkurwia...
Stoimy obrażeni na siebie i odwróceni do siebie tyłem. Mam ochotę go utopić w tym jeziorze.
- Odwieź mnie do Buenos Aires. - nakazuje mu.
- Z wielką przyjemnością. - chłopak łapie kurtkę i wychodzi z domku.
Zakładam swoją kurtkę na siebie i biorę torbę razem ze szkatułką. Wychodzę i zamykam za sobą dokładnie drzwi. Spoglądam w prawą stronę i wykrzykuję z przerażenia. León stoi sobie oparty o ścianę i wygląda jak zjawa w ciemności. Nienawidzę go, ugh. On tylko parska śmiechem i idzie w stronę auta. Kiedy dochodzimy do pojazdu, od razu wsiadam do środka. Czekam na chłopaka, ale nadal go nie ma. Wychodzę ponownie z auta i zauważam, że stoi wpatrzony w ziemię.
- Na co czekasz?
- Mamy problem.
Proszę nie.
- Mamy kapcia. - oświadcza mi.
- No to załóż zapasowe koło. - instruuję go.
- Nie mam.
Że co?
- Słucham? Jak to nie masz zapasowego koła?! - zaczynam wymachiwać rękami, a on tylko głośno wzdycha.
- Nie było mi potrzebne. Zawalało mi tylko miejsce. - czy on sobie żartuje?
- Jak to zapasowe koło nie było Ci w samochodzie potrzebne?! Czy ty w ogóle wyobrażałeś sobie sytuację taką jak ta, kiedy wyjmowałeś koło? - podchodzę do niego.
- Ej, nie pouczaj mnie kurwa! - zaczyna się denerwować.
- Nie wierzę... - zaczynam użalać się nad swoim szczęściem w życiu.
Opieram się o samochód i czekam na cud. Piętnaście minut później, jest tak samo. Ja stoję oparta o samochód, cała zdenerwowana, León siedzi sobie w środku i czeka nie wiadomo na co, a jest już godzina prawie dwudziesta pierwsza. W końcu podchodzę do drzwi kierowcy i pukam w okno. León otwiera szybę i patrzy przed siebie.
- Masz zamiar coś zrobić?
Chłopak wysiada z auta i rozgląda się.
- Musimy tutaj przenocować. - ja się zaraz popłaczę.
- Że co? - noszę brwi i patrzę na niego z miną
zgłupiałeś?
- Śpimy tutaj, chyba że masz ochotę iść na piechotę ponad sto kilometrów do Buenos Aires.
- Nie będę tutaj spać. - oświadczam mu.
- To stój i pilnuj samochodu przed sowami.
- Zabawne. - wywracam oczami.
León otwiera bagażnik i wyjmuje z niego koc. Kładzie kluczyki na masce i odchodzi.
- Jeśli chcesz, możesz tu spać.
- Kretyn. - mówię sama do siebie.
Zamykam samochód i idę za chłopakiem. Prędzej tu umrę, niż zasnę. Wchodzę do domku, w którym jest tyle kurzu, że można się spokojnie udusić. Widzę, że León rozpalił w kominku. Wow, czyli jednak umie coś, poza wyzywaniem i biciem. Wchodzi do pokoju i rozkłada kanapę. Obserwuję wszystko co robi. Rozkłada koc i podstawia krzesło do fotela.
- Kładź się.
Mrużę oczy i zaciskam zęby, żeby mu się nie rozgryźć. Zdejmuję kurtkę i przykrywam się kocem. León siada na fotelu, a nogi kładzie na krześle.
- Co ty robisz? - odzywam się.
- Idę spać, nie widać?
Podnoszę się z kanapy.
- Co ty robisz?
- Ja tu będę spać. - wskazuję palcem na fotel.
León wstaje i mi się przygląda. Jestem z nim prawie równa dzięki moim butom.
- Idź, kurwa, spać. - mówi ochrypłym głosem.
- Pójdę, jak ty pójdziesz. Tam. - wskazuję ręką kanapę.
Chłopak podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko i czuję już jego miętowy oddech na sobie. Co on robi, że zawsze taki ma? Ma fabrykę miętówek?
- Nie. - protestuje.
- No to ja też nie.
Stoimy tak parę minut, aż w końcu się odzywam.
- Położymy się na kanapie razem. - proponuję niechętnie.
- Długo myślałaś nad tym żartem? - León unosi brew.
- Ale śmieszne. Jest jeden koc, a nas dwójka. Musimy sobie jakoś radzić. - kładę się ponownie i czekam aż León zrobi to samo.
Chłopak bardzo niechętnie kładzie się obok, ale odwraca się plecami, więc robię to samo.
To będzie długa i nieprzespana noc.
~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~