Rozdział 25.

- Ty się dobrze czujesz? Oczywiście, że nie! - wymachuje rekami jakbym była chora.
- Nie wkurzaj się. Chciałam tylko wiedzieć. - rzuca mi sztuczny uśmiech.
- No to już wiesz. Możemy zmienić temat?
- Jak chcesz. - wzrusza ramionami i wraca do rozwiązywania zadań.
Rozwiązujemy zadania w ciszy przez ok. 40 minut. Po skończeniu wszystkiego zaczynamy rozmawiać o locie do Madrytu i Włoch. Rozmawiamy jakąś chwilę po czym wychodzę do łazienki. Kiedy wracam Francesca sprawdza coś w laptopie.
- Twój tata dzwonił.
- Ok, dzięki. - rzucam jej przyjazny uśmiech.
Podchodzę do telefonu i wybieram numer taty. Fran chyba zauważyła, że inaczej się zachowuję. Kiedy byłam "prześladowana" wyglądałam jak wrak człowieka. Dosłownie.Widzę, że nie chce poruszać tego tematu i bardzo się cieszę. Po kilku sygnałach tata odbiera.W sumie to sama miałam do niego zadzwonić i zapomniałam.
- Hej Violu. - słyszę w słuchawce przyjazny głos taty.
- Hej. - siadam na kanapie, a nogi kładę na poduszkę leżącą na stoliku przy kanapie.
- Chcę Cię poinformować, że samolot masz o godzinie 19:30.
- Tato... Przecież jeszcze miesiąc do lotu - lekko się śmieję.
- Tak wiem, ale wiesz jaki jestem. Wolę wszystko zrobić przed czasem.
- Tak tato, wiem. - szczerzę się.
- Zobaczysz, że miesiąc minie bardzo szybko. Nie mogę się doczekać kiedy Cię zobaczę. - czuję, że się uśmiecha.
- Ja tak samo.
- No dobra skarbie, to Ci już nie przeszkadzam więcej. Trzymaj się, papa. - żegna się ze mną ojciec.
- Pa tato. - rozłączam się.
- Co jest? - pyta mnie z uśmiechem Francesca.
- Nie nic. Tata chciał mnie tylko poinformować, o której mam lot.
- Ooo, o której? Przecież też lecę. - śmieje się. - A nie wiem, o której jest lot.
- 19:30, ale jeszcze miesiąc został. - kręcę głową z niedowierzaniem, że Fran i mój tato tak bardzo chcą wszystko wcześniej wiedzieć.
- Okej. - pokazuje mi język dziewczyna.
Uśmiecham się tylko do niej i biorę słuchawki do ręki. Kładę się na łóżku i włączam muzykę.
Słyszę pukanie do drzwi.
- Ugh, dopiero się położyłam ludzie! - myślę i wstaję niechętnie z łóżka.
Francesci nie ma w pokoju. Pewnie poszła do łazienki, bo laptop jest włączony. Podchodzę do drzwi i je otwieram. To kogo moje oczy widzą powoduje, że brakuje mi powietrza. 
- Hej. - tylko tyle mówi osoba stojąca na przeciwko mnie.
W progu stoi León z bukietem czerwonych róż. Ubrany jest bardzo elegancko. Nie mogę nic z siebie wydusić. Stoję jakąś chwilę przed nim, aż w końcu się odzywam. 
- H-hej. - patrzę się na niego jakbym patrzyła na Boga.
- To dla Ciebie. - uśmiecha się chłopak i wręcza mi bukiet róż.
- Dziękuję. - uśmiecham się i biorę bukiet do ręki. - Wejdź. - otwieram szerzej drzwi.
Chłopak przechodzi obok mnie, a ja mogę wyczuć jego idealny zapach perfum. Boże jak on cudnie pachnie. Zamykam na chwilę oczy, po czym zaraz je otwieram. Wkładam róże do wazonu i siadam na przeciwko Leóna. 
- Chciałem Cię przeprosić za tą akcję z tymi smsami itp. - drapie się po karku.
- Nie ma sprawy. - kiwam głową i się uśmiecham.
- Nie złościsz się? - otwiera szerzej oczy i spogląda na mnie.
- Minęło tyle czasu, że już zapomniałam uwierz. Nie przejmuj się. - pocieram rękami o kolana.
- Chciałbym Cię zabrać na kolację. - odzywa się po chwili León, a ja zamieram.
Czy on się ze mną umawia?
Najwidoczniej! Dorzuca mi moja podświadomość.
- Nie jestem odpowiednio ubrana. - patrzę się na swój strój.
- Nic nie szkodzi. Dla mnie zawsze wyglądasz pięknie. - obdarza mnie najpiękniejszym uśmiechem na ziemi, a ja się rozpływam.
- Okej no to chodźmy. - rumienię się i wstaję z kanapy.
Chłopak bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę wyjścia. Otwiera mi drzwi samochodu i zatrzaskuje je, po czym sam siada za kierownicę i odpala silnik. Jedziemy kilka minut, kiedy nagle słyszymy jadącą w oddali kartkę. Chłopak zjeżdża na bok i czeka, aż karetka przejedzie. Po  chwili słyszę pisk opon, wielki trzask, mocne uderzenie i już nic nie widzę.
Pustka.
Budzę się cała mokra. Wyjmuję słuchawki z uszu i wyłączam muzykę. Wstaję szybko z łóżka i podchodzę do lustra. Jestem cała spocona i zapłakana. Co? Serio śniło mi się, że umówiłam się z Leónem, potem poszłam... Miałam iść na randkę i mieliśmy wypadek? I z tego powodu płakałam? Wow. Francesci nie ma w pokoju. Siadam przed lustrem i zaczynam przecierać spoconą i zapłakaną twarz chusteczką. Kiedy jestem już ogarnięta siadam na kanapie i biorę telefon do ręki. Piszę smsa do Francesci.

*Gdzie jesteś? xx*

Po chwili mój telefon wibruje na stoliku.

*Zaraz będę*

Odkładam telefon na kanapę i podchodzę do lodówki. Wyjmuję sok pomarańczowy i nalewam do plastikowego kubka. Właśnie. Jak będę w domu muszę poprosić Olgę o kolejny zapas kubków. Wypijam dwie porcje po czym wyrzucam kubek do kosza. Odpalam laptopa i włączam jakiś horror. Jest 23 więc idealna pora na tego typu film, zwłaszcza, że jutro sobota. Wybrałam jakiś polecany przez internautów horror Grave Encounters. Jest o jakimś nawiedzonym szpitalu czy coś. Po kilku minutach do pokoju wchodzi Fran.
- Gdzie byłaś?
- U Thomasa. Dałam mu prezent na święta wcześniej, bo jutro leci do Seattle. - Fran odkłada torbę na kanapę i zdejmuje kurtkę oraz buty.
- Co oglądasz? - pyta i podchodzi do mnie.
- Jakiś horror. - wzruszam ramionami.
- Ooo oglądam z tobą. - klaszcze dziewczyna i usadawia się obok mnie na łóżku.
Włączam film od początku.

***
- Francesca! Co ty tam robisz?! - nawołuję ponownie dziewczynę.
- No czekaj mam swoje potrzeby! A zresztą nie możesz iśc do innej kabiny? 
- Ugh. - odchodzę i wchodzę do innej kabiny z jak to mój tato powiada tronem.
Zawsze mnie śmieszy jak to mówi. Cieszę się, że już niedługo go zobaczę i się do niego przytulę. 
Wychodzę kilka sekund po Fran i zaczynamy się śmiać z niczego. Wchodzimy do pokoju i kontynuujemy pakowanie.
- Bierzesz dużo ubrań? - Fran spogląda na moją walizkę.
- Nie. Jadę tam na kilka dni, a nie na miesiąc. - uśmiecham się.
Wkładam o walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Zabieram ze sobą kilka sukienek, trzy pary jeansów, dwie pary leginsów i jedne dresy. Kilka bluzek i swetrów. Oczywiście buty i kosmetyki. Fran robi podobnie. 
- Kiedy wracasz? - pyta Fran.
- Trzeciego. - nie przerywa składania ubrań.
- Och...
- A ty? - dziewczyna unosi brew.
- Pierwszego. - lekko się uśmiecham. 
Dwa dni będę sama w pokoju. Chyba nic mi się do jasnej cholery nie stanie jak pobędę dwa dni sama prawda? 
- Musimy kupić papier na prezenty i resztę ozdób. - odzywa się dziewczyna.
- Idziemy teraz? Chcę już spakować te wszystkie rzeczy. - pokazuję ręką na stertę toreb, w których znajdują się prezenty.
- Okej. 
Wstajemy z podłogi i zaczynamy ubierać kurtkę i buty. Wychodzimy i udajemy się do najbliższego sklepu papierniczego. Kupujemy biały papier z reniferami i kilka wstążek i gwiazdek. Ja stawiam w tym roku na torebki. Po prostu wydaje mi się, że lepiej będzie dać w torebkach. Kupuję kilkanaście białych torebek z reniferami i mikołajami z napisem Wesołych Świąt! Wychodzimy ze sklepu i idziemy w stronę akademika. Rozwiązuje mi się sznurówka, więc odkładam torbę z zakupami na chodnik, w miejsce gdzie nie ma śniegu i kucam, żeby zawiązać sznurowadło. Kiedy się podnoszę uderzam w kogoś. Jestem pewna, że to Francesca ale jednak się mylę.
- Hej - wita się ze mną z uśmiechem na twarzy chłopak.
- Hej Diego. Co ty tutaj robisz? Co wy tutaj robicie? - spoglądam za chłopaka i widzę Brodueya i Maxiego. 
- Łazimy bez celu. - wzrusza ramionami Diego.
Widzę lekko przestraszoną Fran. Postanawiam wykorzystać sytuację i przyciągam dziewczynę do siebie.
- To jest Francesca. - wskazuję ręką na dziewczynę. 
- Diego. - podaje rękę Fran.
- Maxi. - robi to samo on jak i Broduey.
- Broduey.
- Hej, Francesca. - mówi cicho dziewczyna.
Do głowy wpada mi super pomysł. Mam okazję, żeby dać prezenty chłopakom. Jesteśmy obok akademika. Już trudno, że Fran zobaczy. To moja sprawa komu daję prezenty na święta. 
- Ile tu jeszcze będziecie? - pytam chłopaków.
- Jeszcze trochę a co? - patrzy na mnie wyczekująco Broduey
- Zaczekajcie tutaj okej?  
- Okej. - rzucam im przyjazny uśmiech i szybko udaję się w stronę pokoju. 
- Fran idziesz? - krzyczę z daleka.
- Tak! - dziewczyna do mnie dołącza.
Otwieram drzwi i szybko dolatuję do prezentów. Szukam trzech koszulek i szybko każdą wkładam do torby. Szybko podpisałam każdą torbę, żeby się nie pomylić przy wręczaniu prezentów. 
- To dla nich? - uśmiecha się Fran.
- Tak. - odwzajemniam uśmiech i wychodzę z pokoju.
Cofam się szybko i zaglądam do pokoju.
- Idziesz ze mną?
- Jasne. - Fran wstaje z kanapy i idzie ze mną.
Wychodzimy z budynku i widzimy chłopaków, którzy na mnie czekają. Chowam torby najlepiej jak mogę za plecami i idę w ich stronę.
Podchodzę do nich, a oni patrzą się na mnie dziwnie. Wyjmuję torby zza pleców, a oni patrzą się na nie jakbym miała tam ukrytą bombę. Słyszę trzask zamykanych drzwi od samochodu. Kiedy oglądam się za siebie widzę Leóna zmierzającego w naszym kierunku. Postanawiam go zignorować i wręczyć prezenty. 
- To dla was. - unoszę lekko torby do góry. 
León stoi obok nas, że widzę go ja, Fran i chłopaki bez skręcania głową. Przygląda nam się dziwnie, ale nic nie mówi. Patrzę szybko na pierwszą torbę i widzę na karteczce napis Diego
- Proszę. - podaję torbę chłopakowi.
Zerkam na następną karteczkę i widzę napis Maxi.
- Proszę. - podaję mu torbę z uśmiechem.
Ostatnia jest dla Brodueya. 
- Proszę. - uśmiecham się szeroko i wręczam chłopakowi prezent.
León normalnie zabija nas wzrokiem. Wie, że stoi obok nas i nic nie dostaje. Boli go to. I tak ma być. 
- Dzięki! - Maxi i Broduey mówią prawie jednocześnie.
Podchodzą do mnie i mnie przytulają.
- Dziękuję. - uśmiecha się szeroko Diego.
Podchodzi do mnie i mnie przytula oraz całuje w policzek.
- Skończyliście już?! - warczy León.
Chyba się wkurzył. Ups? Chce mi się śmiać na głos, ale się cudem powstrzymuję. 
- Taaa... - jęczy Maxi.
Chłopaki żegnają się ze mną i z Fran, dziękują jeszcze raz za prezenty i odchodzą.
Wracam do pokoju i siadam na łóżku. Widzę jak Fran na mnie patrzy. To przez reakcje Leóna.
- Nawet nie zaczynaj. - mówię zdejmując drugiego buta.
- Przecież nic nie mówię.
- Ale chcesz powiedzieć. - puszczam jej oczko. - Dobra kończmy te pakowanie. Hej, musimy zadzwonić do reszty, żeby wpadli bo chcę im dac prezenty. 
- Okej. - rzuca szybko dziewczyna.
Biorę telefon do ręki i wybieram numer Camili. Od razu odbiera więc przechodzę do rzeczy. 
- Hej Cami. 
- Hej. Coś się stało?
- Nie, mogłabyś zadzwonić do reszty i wpadlibyście do nas na chwilkę?
- Jasne. Za 15 minut? - pyta mnie dziewczyna.
- Pasuje. - uśmiecham się i rozłączam.
- Będą za 15 minut. - informuję Fran. 
Podchodzę do zegarka i sprawdzam godzinę. Szesnasta. Okej. Mamy jakieś dwie godziny. Kończę się pakować. Zostawiam jeszcze najpotrzebniejsze rzeczy na wierzchu. Walizki leżą otwarte. Po ok. 10 minutach słyszymy pukanie do drzwi. Francesca podchodzi i otwiera drzwi. Wszyscy się z nami witają i rozmawiają o tym jak fajnie mieszkamy. 
- Dobra, dobra! Ludzie spokój! - wymachuje w górze rękami Federico. 
Nastaje cisza.
- Prezenty! - krzyczy.
Wszyscy trzymają w rękach torby. Nawet ich nie zauważyłam. Każdy do siebie podchodzi i wymienia się prezentami. Wszystkie torby położyłam na łóżku i podpisałam. Najpierw podchodzi do mnie Ludmiła. Składamy sobie życzenia i dajemy prezenty. Nie otwieramy ich. Nie ma na to czasu bo Camila i Andres dobrze wiedzą, że niedługo wyjeżdżamy i nie mamy na to czasu. Podchodzę do Camili, Federico i Andresa. Na końcu podchodzę do Francesci. Wymieniamy się długimi życzeniami i dajemy sobie buziaki. Zeszło nam się dosyć długo. Aż 30 minut? Serio? Jesteśmy o 30 minut do tyłu. Żegnamy się i wracamy do pakowania. Wiem, że tutejsi taksówkarze nie są dość uczynni i nie wkładają walizek do bagażnika. Trzeba zrobić to samemu. Zastanawiam się jak wyniosę moje dwie walizki? Francesca tak samo. Liczę na jakiś cud. Słyszę, że mój telefon wibruje na biurku, więc podchodzę i widzę, że dostałam wiadomość. Nieznany numer. Niechętnie otwieram wiadomość.

*Bluzka jest zajebista! Dzięki! ♥ Diego*

Czyli to Diego. Skąd ma mój numer?

*Nie ma za co! :* Skąd masz mój numer?*

Po chwili dostaję odpowiedź.

*Mam swoje źródła.*

Odkładam telefon na biurko i siadam wyczerpana pakowaniem na kanapie. Patrzę na zegarek i jest już 18:40. Dołącza do mnie Fran.
- Masz pomysł jak to wynieść? - kiwa głową w stronę walizek.
- Żadnego. - śmieje się.
Jednak do głowy wpadł mi pewien pomysł. Podchodzę do biurka jeszcze raz i biorę telefon do ręki.

*Możesz mi pomóc? A raczej nam?*

Wysyłam wiadomość do Diego. Może zgodzi się nam pomóc. 

*Jasne. Mam przyjechać?*

*Jakbyś mógł :)*

*Będę za 10 minut*

- Załatwione! - piszczę do Fran.
- Co załatwione? - pyta zdziwiona.
- Diego przyjedzie i pomoże nam z walizkami. - uśmiecham się.
- Okej. 
Po 10 minutach jak chłopak pisał zjawia się przed budynkiem. Stoję przy drzwiach i wypatruję ich. Z czarnego samochodu wysiada Diego i Maxi, a za nimi Broduey. Musiał aż wziąć wsparcie? Macham im ze środka. Zauważają mnie i wchodzą do środka.
- Hej, co jest? Nie wiedziałem czy to coś poważnego więc zabrałem chłopaków. - wskazuje na Maxiego i Brodueya, którzy się do mnie uśmiechają.
- Właściwie... To chciałam Cię tylko poprosić o wyniesienie i włożenie naszych nie za lekkich walizek do taksówki, która zaraz powinna być. - krzywię się.
- Walizek? Wyjeżdżasz? - pyta Maxi.
- Tak. Wracam do Madrytu. - uśmiecham się i prowadzę ich do pokoju.
Nic nie mówią tylko podążają za mną. Wchodzę do pokoju i zapraszam ich do środka. Na początku nie wiedzą co powiedzieć, tylko się rozglądają.
- Zajebisty pokój. - mówi radośnie Broduey.
- Dzięki. - uśmiecham się lekko i siadam na łóżko.
Zapraszam ich na chwilę na kanapę.
- Dzwonili do mnie że taksówka powinna być za ok. 5 minut. - wchodzi do pokoju Fran - O hej. - w końcu zauważa siedzących na kanapie chłopaków.
Wstaję i podchodzę do walizki. Wkładam na wierzch kosmetyczkę i resztę pierdołów, które trzymałam do końca na wierzchu. Zamykam dwie walizki. Z trudnością ale zamykam. Do czarnej torby wkładam telefon, szczotkę, perfumy i resztę jakże cennych pierdołów. Chłopaki przyglądają nam się uważnie. Nagle dzwoni mój telefon. Podchodzę szybko do stolika obok kanapy i odbieram połączenie. To Federico.
- Halo? - włączam tryb głośnomówiący.
- Violu, my za 10 minut będziemy na lotnisku. Spotkamy się na miejscu.
- Okej. My zaraz wyjeżdżamy.
- Czekamy.
Chłopak się rozłącza, a ja z Fran zaglądamy do szaf czy aby na pewno nie zostawiłyśmy czegoś ważnego. Odwracamy się, a chłopaki śmieją się z czegoś. Do Fran dzwoni telefon. Odbiera i informuje nas, że taksówka stoi w korku więc mamy czekać jeszcze ok. 5 minut. Cudoownie.
Zakładamy z Fran kurtki i buty. Bierzemy torby i czekamy aż chłopaki wyniosą walizki z pokoju. Szybko im to idzie. Zamykam drzwi na klucz i wychodzimy z budynku. Przed wejściem stoi León. A co on tutaj robi? Przyszedł życzyć mi, żeby samolot, którym będę lecieć spadł? Wychodzę i udaję, że go nie widzę. Za mną idzie Fran i chłopaki. Walizki zostały w środku, żeby za bardzo nie napadał na nie śnieg.
- No kurwa dłużej się nie dało?! - wrzeszczy León na kolegów.
- Zamknij mordę. Pomagaliśmy im. - ucisza go Diego.
Tamten tylko coś klnie pod nosem i siedzi cicho. Maxi i Broduey wynoszą już walizki na zewnątrz. León spogląda na bagaże i na mnie. Ma przestraszoną minę. Czyżby nie wiedział, że lecę do Hiszpanii? Koledzy mu nie powiedzieli? Nikt mu wcześniej nie powiedział? Przecież on zawsze wszystko wie. Patrzy się takim wzrokiem, że nie mogę rozgryźć co czuje. Kilka razy nasz wzrok się spotkał.
- A no tak! - krzyczy Diego i podbiega do samochodu, z którego wysiadł.
A no tak... Przecież to samochód tego kretyna. Przywiózł ich. Broduey i Maxi robią podobnie i biegną w stronę samochodu. Wyjmują z bagażnika torby. Podchodzą do mnie i składają życzenia. Wręczają mi torby, więc rzucam się każdemu na szyję. Nie wiem czemu to zrobiłam ale pocałowałam Diego w policzek. Chyba chciałam sprawdzić co znowu zrobi León? Nie patrzył, ale ciesze się, że to zrobiłam, bo on też mnie pocałował. Fran stoi obok i się nam przygląda.
- Dla Ciebie też coś mam. - uśmiecha się Diego i podchodzi do Fran.
Wręcza jej torbę i przytula lekko. Miło z jego strony.
- Dzięki. - Fran rzuca mu przyjazny uśmiech.
- Tamte dwa matoły nic Ci nie kupiły, bo to takie pizdy bez pamięci i zapomniały, że Violetta ma współlokatorkę. - patrzy się w stronę chłopaków i się cwaniacko uśmiecha.
Zaczynam się śmiać razem z Fran. León stoi i obserwuje całą sytuację.
- Pierdol się. - syczy Maxi.
Diego wybucha śmiechem, a ja z Fran razem z nim.
- Kupię Ci coś i dam po świętach.
- No, ja też! - chłopaki zwracają się do rozbawionej Fran.
- Nie musicie.
- Ale chcemy. - odpowiada stanowczo Broduey.
Francesca już się nie odzywa. Nareszcie nasza taksówka przyjechała. Kierowca, który oczywiście nie wysiadł otworzył bagażnik i czeka, aż włożymy bagaże do środka. Diego i Broduey podnoszą bagaże i zaczynają przeklinać pod nosem co jest bardzo zabawne.
- Kurwa co wy tam macie?! - pyta Diego, wkładając walizkę do bagażnika.
Zaczynamy się śmiać.
Kiedy chłopaki próbują włożyć ostatnią walizkę Fran, ja szukam w torbie telefonu. Wtedy wiatr stał się silniejszy i zdmuchnął mi czapkę z głowy. Nie wiem gdzie poleciała. Kiedy się obracam widzę, że León trzyma ją w rękach. Super, będzie powtórka z rozrywki? Będzie zachowywał się jak kretyn i mi jej nie odda? Patrzę na niego chłodnym spojrzeniem. Nagle chłopak rusza w moją stronę i podaje mi czapkę, bez słowa. Biorę ją od niego i patrzę się na niego zdziwiona. Nie kazał mi prosić? Nowość.
- Dzięki. - mamroczę pod nosem i zakładam czapkę z powrotem na głowę.
- Gotowe! - mówią jednocześnie chłopaki i zamykają bagażnik.
- Dzięki Jezu! Nie wiem co bym bez was zrobiła. - przytulam każdego po kolei oprócz Leóna. Fran się z nimi żegna, a po niej ja. Macham na pożegnanie i wsiadamy do taksówki. Spoglądam jeszcze raz przez szybę na chłopaków, a potem na Leóna, który się we mnie wpatruje. Przeraziłam się, aż jego spojrzenia. Kierowca zapala silnik i odjeżdża z podjazdu.
Po 15 minutach jesteśmy już przy lotnisku. Ku mojemu zdziwieniu i Fran - kierowca wysiada i wyjmuje nasze walizki. Dziękujemy mu i płacimy. Podchodzi do nas starszy mężczyzna i proponuje, że weźmie bagaże. Pyta nas o lot i udaje się w stronę naszego samolotu. Wchodzimy do środka i szukamy Ludmiły i Federico. Jest 19:20. Serio mamy szczęście.
- Tam są! - mówi Fran i wskazuje na parę siedzącą przy wejściu na pas startowy.
Podchodzimy do nich szybko i się witamy.
- No w samą porę! - uśmiecha się Fede.
- Idziemy? - pytam.
- Okej. - odpowiada Fede.
Wstają z krzeseł i udajemy się do bramek. Wchodzimy na plac dla samolotów i wchodzimy na pokład samolotu. Siadam przy oknie, a Fran obok mnie. Za nami siedzi Federico z Ludmiłą a obok nich jakaś pani. Francesca nawet nie zauważyła, że obok niej siedzi mała dziewczynka, która cały czas się jej przygląda. Pilot informuje nas, że za minutę startujemy i prosi nas o zapięcie pasów bezpieczeństwa. Zapinam pas i pomagam Fran bo nie wie jak to się robi. Samolot nakierowuje się na pas i zaczyna ruszać. Po chwili jesteśmy już w powietrzu. Ostatni raz patrzę się na Buenos Aires.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

Notka: Z góry chciałabym bardzo przeprosić za to, że w niektórych wyrazach brakuje literki D. Nieraz piszę na innym komputerze, gdzie klawiatura szwankuje i  zacina się D. Wybaczcie mi to. :)

3 komentarze:

  1. BOŻE KOCHAM KOCHAM KOCHAM TO FF!!! TO MOJE ZYCIE OD KILKU DNI, ❤❤❤❤ LEON SIE PRZEJAL ZE VIOLETTA WYLATUJE? ������������������

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow ten rozdział idealny 😍 Leon jaki przejęty haha 😂 świetny 👌

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz świetniej to wychodzi a najlepsze są ciuchy Violi xD ♡

    OdpowiedzUsuń