Rozdział 17.

Nie mam na nic siły. Wczorajsza impreza to było coś niesamowitego. Wstałam o godzinie dziewiątej. To i tak wcześnie jak na mnie, bo byłam wyczerpana. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam krople deszczu spływające bo szybie. Uchyliłam lekko okno na kilka minut, aby się przewietrzyło. W tym czasie poszłam do łazienki. Po 10 minutach wróciłam i zamknęłam okno. Ubrałam się w moje ulubione jeansy, białą bluzkę na ramiączka, a na nią jeszcze ciepłą, szarą bluzę z czarnym napisem New York, oraz parę białych conversów. Jest dzisiaj cholernie zimno. Za kilka dni będzie już listopad. Nałożyłam lekki makijaż i przysiadłam na kanapie. Muszę coś zjeść. Podchodzę do lodówki i pierwsze co mi się rzuca w oczy to tort. Nie zastanawiając się, biorę kawałek i zjadam. Niedługo po tym, budzi się Fran.
- Hejka śpiochu. - mówię, grzebiąc w szafie.
Właściwie to nie wiem czego ja tam szukam. A no tak! Mojej bransoletki. Chciałam ją założyć na urodziny no ale niestety... Nigdzie jej nie ma.
- Czego ty szukasz?
- Bransoletki. Może zaczepiła się o coś i teraz tutaj leży.
- Viola, gdyby tutaj była, to już dawno byś ją znalazła.
- Masz rację. - wzdycham i zamykam szafę. - Ubieraj się.
- Po co? - jęczy Fran.
- Żeby wyglądać jak człowiek i żebyś pomogła mi przy otwieraniu prezentów.
Kiedy to usłyszała, wyskoczyła z łóżka jak poparzona. Złapała pierwsze lepsze ubrania, które wisiały na krześle i wybiegła do łazienki. Po ok. 10 minutach wróciła i pierwsze co to rzuciła się na górę prezentów, która leży u nas w pokoju. Dołączam do niej i siadam z nią na podłodze. Bierzemy prezenty po kolei do ręki i rozpakowujemy. Dostałam m.in.: perfumy, bluzki, kosmetyki, wielkie pluszaki, karty upominkowe.
- Wszystkie? - pyta Fran i rozgląda się po pokoju.
- Jeszcze to. - wstaję i podchodzę do stolika, na którym leży pudełeczko, które dostałam od uprzejmej pani.
Siadam na przeciwko Fran i otwieram.
- O mój Boże.
- Co? Co tam jest? - dopytuje się zaciekawiona Francesca.
- Moja bransoletka.
- Jak to? Ktoś Ci kupił twoją bransoletkę?
Wyjmuję ją z pudełka i zaczynam oglądać. Nie ma żadnej ceny, żadnej ryski. To ona.
Jest identyczna.
Los się do mnie uśmiechnął i sprawił, że moja najcenniejsza rzecz wróciła do mnie.
Jestem taka szczęśliwa. To najlepszy prezent na urodziny.
- Masz, zobacz. - podaje bransoletkę dziewczynie.
- Och, no rzeczywiście. To ona. - oddaje mi moją rzecz, bo wie że chce się nią nacieszyć.
- Ale jak to się stało, że ją zgubiłaś, a teraz dostajesz ją w prezencie na urodziny?
- Nie mam pojęcia, ale ktokolwiek mi ją oddał - ma u mnie dług wdzięczności.
Zakładam bransoletkę na rękę i zaczynamy odkładać prezenty we wszystkie możliwe miejsca.
Następnie, kiedy wszystko już ogarnęłyśmy, postanowiłyśmy, że pójdziemy do Paraíso. Francesca zmieniła strój na czarne jeansy i zieloną bluzę. Ja zostałam w tym samym.
- Czekaj. - zatrzymuję ją.
- Co?
- Pada deszcz.
- Nie mamy żadnej parasolki? - podchodzi do naszego koszyczka z wszystkimi rzeczami tego typu i zaczyna szukać.
- Najwidoczniej nie. - rozglądam się po pokoju.
- Czekaj, powinnam mieć jedną w szafie. - podchodzi do szafy i zaczyna w niej grzebać.
Po kilku minutach znajduje czarną parasolkę i wychodzimy z pokoju. To był błąd, że wyszłam na taką pogodę w białych butach.

***

Kolejny dzień szkoły. Nie mam nawet siły budzić Francesci głosem, więc podchodzę i walę ją poduszką w głowę. Ona tak samo, nie ma siły, więc nawet się nie drze na mnie za to. Wychodzę wziąć prysznic i wracam tak samo zmęczona. Tym razem prysznic mi nie pomógł. Mijam się z Fran w drzwiach i zaczynam się malować. Kreski nie wyszły mi cztery razy. Za piątym wzięłam się lekko w garść i wyszły całkiem, całkiem. Upięłam włosy i podeszłam do szafy. W tym samym momencie wchodzi Francesca i ziewa na cały pokój, a ja razem z nią. Wyglądamy jak chodzące zombie. Założyłam na siebie granatowe jeansy, do tego pomarańczową, jaskrawą, cienką bluzkę. Pod nią założyłam jeszcze białą bokserkę. Moje ulubione koturny, ale tym razem czarne. Nie obeszło się bez kurtki. Jest niewyobrażalnie zimno na zewnątrz. Wzięłam z szafy czarną, skórzaną kurtkę z dopinanym kapturem. Fran ubrała się w czarne jeansy, pomarańczowy, luźny sweter i brązowe, wiązane buty na malutkim obcasie. Ona postanowiła, że założy na siebie płaszcz. Wychodzimy z pokoju i idziemy na uczelnię. Pierwsza lekcja to w-f. Czyli ohydna twarz Mindy. Witamy się z wszystkimi i udajemy się na salę gimnastyczną. Rozmawiamy o mojej imprezie urodzinowej i o bransoletce, która niespodziewanie się znalazła. Mam ją dzisiaj na nadgarstku. Tym razem tak łatwo jej nie zgubię. Kolejna lekcja to trygonometria, za którą zbytnio nie przepadam. Trzecia lekcja to geometria. Udajemy się do klasy nr 19. Czekamy na korytarzu na wykładowcę. Po lewej stronie zauważyłam znajome mi twarze. To León i ta jego banda żałosnych kolegów. Rozmawiają o czymś zabawnym bo ten dupek co mnie zaczepił na drodze się śmieje cały czas. Postanawiam trochę podsłuchać. Nie wiem czemu to robię. Chyba mnie nie zauważyli.
- Ej no sorry! - krzyczy przez śmiech dupek, który dostaje od Leóna w ramię.
- Nie wkurwiaj mnie bardziej. - mówi przez zęby León.
- Dobra, dobra. - unosi ręce na znak, że się poddaje.
- Chciałem tylko wiedzieć dlaczego musiałeś, aż przyjść na te urodziny, żeby oddać jej tę bransoletkę? I to jeszcze w tym żałosnym pudełku! No stary! Proszę Cię! - słyszę całą wypowiedź i zamieram.
- Nie tw... - cholera jasna, zauważył mnie.
Spoglądają na siebie, a potem na mnie. Nastaje cisza. Nie wierzę. Czyli, że to León zostawił pudełeczko w sali jak już wyszłam. Po to przyszedł. Chciał mi ją po prostu oddać. Muszę mu chyba podziękować. Ale co ważniejsze, muszę wiedzieć skąd on ją miał, a dopiero potem mu podziękuję. Podejdę do niego. Raz się żyje. Ruszam w stronę chłopaków stojących po mojej lewej i czuję na sobie wzrok całej naszej paczki za sobą.
- Uhmm... Hej. - podchodzę i mówię niepewnie do chłopaka.
- Taa, cześć... - odpowiada mi niechętnie, a wzrok nadal kieruje na swojego kolegę.
- Cześć, jestem Diego. - wyciąga rękę chłopak, który zaczepił mnie na ulicy.
- Violetta. - podaję mu rękę.
- Wiem, że nie najlepiej zaczęliśmy, ale nie miej do mnie urazy. Taki już jestem. - wzrusza ramionami.
León stoi i nie odzywa się ani słowem. Patrzy się przed siebie.
- Ta, wiem. Zauważyłam. - uśmiecham się lekko.
Chłopak odwzajemnia uśmiech.
- Mam pytanie. - kieruję pytanie w stronę Leóna.
Nie odzywa się, ani na mnie nie patrzy. Postanawiam to zignorować, więc mówię dalej.
- Chciałabym wiedzieć skąd miałeś moją bransoletkę?
- Trzeba uważać sieroto jak się chodzi. - odpowiada mi, patrząc się nadal przed siebie.
- Sieroto? Skąd miałeś moją bransoletkę? - mówię głośniej.
Nie odzywa się.
- Spójrz na mnie i mi odpowiedz. - łapię go lekko za ramię, ale się od razu wyrywa.
- Chcesz wiedzieć? Pamiętasz jak na mnie wpadłaś wychodząc z łazienki?! Wtedy kurwa co się wyjebałaś sieroto, bransoletka Ci spadła. Kiedy odeszłaś zobaczyłem, że leży na podłodze. - odwraca się do mnie gwałtownie i zaczyna podnosić głos.
- Nie możesz mi normalnie odpowiedzieć? Jak człowiek?! - wymachuję rękami.
- Dobra, to ja was może zostawię. - Diego próbuje się wycofać.
- Nie! - mówimy jednocześnie i patrzymy na niego.
Unosi ręce i nic nie mówi, tylko się przygląda.
- To mnie kurwa nie wypytuj, jakbym był na przesłuchaniu. Dostałaś to dziadostwo z powrotem? To się ciesz i wypad ode mnie. - w jego oczach widzę lód.
Do oczu napływają mi łzy, ale próbuję nie zapłakać. Powiedział, że bransoletka od mojej mamy to dziadostwo. Tego mu nigdy nie wybaczę. Mam zaszklone oczy. On to widzi, ale nic nie robi ani nie mówi. Tylko stoi i się patrzy.
- To dziadostwo, to pamiątka po mojej mamie. Dała mi ją przed śmiercią. - łza spływa mi po policzku.
- Ale dzięki, że mi ją oddałeś.  - szepczę, wycieram łzę i odchodzę.
On stoi jak wryty i nic nie mówi. Ciekawe czy dotarły do niego moje słowa. Ale szczerze? Mam go w dupie. Odchodzę i wchodzę do klasy, mijając wszystkich. Co za dupek. Nie zna mnie i nawet sobie nie zdaje sprawy, jak bardzo ta bransoletka jest dla mnie ważna. Nawet się nie przejął tym, że najpierw wyraził swoje chamskie zdanie na temat bransoletki, a potem dowiedział się, że to pamiątka po mojej mamie. Nie rozumiem takich ludzi. On nie ma za grosz sumienia. Cieszy mnie tylko fakt, że znalazł bransoletkę i mi ją oddał. Równie dobrze mógłby ją sprzedać, za niezłą sumę pieniędzy, Chce mi się płakać, ale z trudem powstrzymuję łzy.

~ jeśli przeczytałeś/aś - zostaw komentarz ~

4 komentarze:

  1. No więc... Tu jestem, nie wiem skąd, ale jestem :-)
    Cudny rozdział...
    Leon.......Bad Boy......eh
    Viola nie płacz, kicia Leon to dupek, bierz się za Andresa albo Fede (jak Lu go rzuci).
    Oj Leon, grabisz sobie u mnie, masz sie poprawić bo jak ci kopa w dupe zasadze to zobaczysz.
    Powodzenia w pisaniu :*

    Elsa

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg ten rozdział 😲😍 Leon i jego 2 twarze. Perf 😂👌😍 nic dodac nic ująć 😂👌

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział idealny ��������

    OdpowiedzUsuń
  4. Super powinnaś napisać książke ^^

    OdpowiedzUsuń